wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Myślała o Marku, o tym, jak wszedł
do jej biura w środę, ledwie dwa dni wcześniej, mokry od deszczu
i śmiertelnie wystraszony, i powiedział jej o grożącym mu człowieku
z nożem. Mężczyzna był duży i brzydki, wymachiwał nożem i poka-
zywał zdjęcie rodzinne Swayów. Słuchała w przerażeniu, gdy ten mały,
trzęsący się chłopiec opisywał śmiercionośne narzędzie. Zdarzenie
musiało być okropne, lecz mimo wszystko przytrafiło się komuś
innemu. Ona nie miała z nim bezpośrednio do czynienia. Nóż nie
' I ~ i''~~' celował w nią.
~ i'~I Ale to było w środę, przed dwoma dniami, a teraz ta sama banda
gangsterów zaatakowała ją i niebezpieczeństwo stało się o wiele
I ~ ~ bardziej realne. Jej mały klient tkwił bezpiecznie zamknięty w swojej
~3,a
I przytulnej celi, ona zaś siedziała tutaj, w ciemnościach, myśląc o jakimś
Gronkem, Pirinim i Bóg wie kim jeszcze.
Nie oznakowany samochód, niewidoczny z domu Mamy Love, stał
zaparkowany ulicę dalej. Dwaj agenci FBI pełnili dyżur, na wszelki
wypadek. Reggie zgodziła się na to.
Wyobraziła sobie pokój hotelowy, kłęby dymu papierosowego pod
sufitem uste butelki o iwie zaśmieca ce odłó naci ni te
' ~ p p p ją p gę~ ąg ę
rolety i małą grupę źle ubranych gangsterów zebranych przy stole
z magnetofonem. Z taśmy płynął jej głos, rozmawiającej z klientami,
z doktorem Levinem, z Mamą Love, gawędzącej sobie spokojnie,
niczego nie podejrzewającej. Gangsterzy byli znudzeni, ale co jakiś
czas któryś z nich śmiał się i odchrząkiwał głośno.
Mark nigdy nie korzystał z jej biurowych telefonów i zakładanie
nich podsłuchu nie miało sensu. Ci ludzie jednak najwyraźniej
x`.:~ sądzili, że chłopiec wie, gdzie jest ciało Boyette'a, i że ze swoim
~:. prawnikiem są na tyle głupi, aby rozmawiać o tym przez telefon.
Zadzwonił telefon w kuchni i ReDąie drgnęła. Spojrzała na
`y· aegarek - dwadzieścia po szóstej. A więc znowu kłopoty, bo pora
-- ~yyła zbyt wczesna na normalny telefon. Weszła do kuchni i przy
. otwartym dzwonku podniosła słuchawkę.
- Halo?
Usłyszała głos Harry'ego Roosevelta.
- Dzień dobry, Reggie. Przepraszam, że cię obudziłem.
- Już nie spałam.
Widziałaś gazetę?
- Nie. - Z trudem przełknęła ślinę. - Co w niej jest?
- Artykuł na pierwszej stronie z dwoma dużymi zdjęciami Marka.
~~a jednym wychodzi ze szpitala, aresztowany, jak głosi podpis, na
sim dwóch gliniarzy eskortuje go wczoraj przy wyjściu z sądu.
4 kuł napisał Slick Moeller, który wszystko wie na temat rozprawy.
~y
razem fakty się zgadzają. Pisze, że Mark odmówił odpowiedzi na
yu
je pytania dotyczące Boyette'a oraz całej sprawy i że w związku
:tym uznałem go za winnego obrazy sądu i odesłałem z powrotem do
zienia. Wychodzę na kogoś w rodzaju Hitlera.
- Ale skąd on zna te wszystkie fakty?
Cytuje „anonimowe źródła".
Reggie liczyła osoby znajdujące się na sali podczas rozprawy.
~- - Czy to Fink?
4' - Nie sądzę. Nic nie zyskałby na takim przecieku, a ryzyko
yłoby za duże. To musiał być ktoś niezbyt mądry.
w- - Dlatego pomyślałam o Finku.
~- Słuszna uwaga, lecz wątpię, żeby chodziło o niego. Zamierzam
dać panu Moellerowi nakaz stawienia się w moim sądzie dziś
:~v południe. Jeśli nie zdradzi mi swojego źródła, wsadzę go do
~zienia za obrazę.
Wspaniały pomysł.
- To nie powinno zabrać wiele czasu. Bezpośrednio potem
- tniemy rozprawę Marka. Odpowiada ci to?
- Jasne, Harry. Słuchaj, jest jeszcze coś, o czym powinieneś
~4 ~edzieć. Miałam ciężką noc.
e~= - Słucham - odparł Harry. Reggie opisała mu pokrótce historię
1., i~dsłućhem, szczególną uwagę zwracając na Bona i Piriniego oraz
łct ich zniknięcia.
I'~" - Mój Boże. Ci ludzie to szaleńcy.
294 ;295
q~~.i i
~I'r t
I,
- I to niebezpieczni szaleńcy, Harry.
- Boisz się?
- Oczywiście, że się boję. Pogwałcono moje prawo do prywatności
i myśl, że byłam obserwowana i podsłuchiwana, jest okropna.
i' ! . Na drugim końcu zapanowała długa cisza.
- Reggie, nie zamierzam wypuszczać Marka Swaya pod żadnym
pozorem, w każdym razie nie dzisiaj. Zobaczmy, co się stanie podczas
,,,
weekendu. Chłopiec jest o wiele bardziej bezpieczny w areszcie niż na
wolności.
- Zgadzam się.
- Rozmawiałaś z jego matką?

v