wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

— A teraz wróciła do Londynu i uznała, że na jakiś czas chętnie zabawiłaby się znowu w mamusię.
— Mówi, że zdała sobie sprawę, jak bardzo go kocha — poinformowałem go.
— Zajmiemy się tym — zapowiedział mój adwokat.
 
 
Rozdział 33
Mój ojciec tracił na wadze. Nigdy w życiu nie był chudy, ale teraz zapadły mu się policzki, a skóra na szyi zmieniła się w obwisłe nieogolone fałdy. Coraz bardziej stawał się kimś, kogo nie znałem.
Nawet jego ramiona straciły dawną muskularność, a tatuaże proklamujące wierność matce oraz komandosom wyglądały jak wyblakłe fotografie z innego stulecia.
Mięśnie wiotczały mu i przy każdej wizycie coraz wyraźniej widać było kości wystające przez skórę, która — co uświadomiłem sobie z nagłym wstrząsem — nigdy już prawdopodobnie nie miała oglądać słońca.
Mimo to się uśmiechał.
Siedział na łóżku i uśmiechał się. To był autentyczny uśmiech — nie wymuszony i sztywny, nie dzielny uśmiech przez łzy, lecz uśmiech prawdziwej radości, jakiej doznawał na widok wnuka.
— Cześć, kochanie — pozdrowił go, kiedy Pat podszedł do jego łóżka, wyprzedzając matkę, wujka Jacka i mnie. Ojciec podniósł prawą rękę, tę, do której nadgarstka podłączona była kroplówka. — Zobacz, w jakim stanie jest twój stary dziadek — powiedział.
W samochodzie wujka Jacka Pat był nadzwyczaj ożywiony — podniecony tym, że nie musi iść do szkoły i siedzi z tyłu wielkiej limuzyny, a nie na przednim siedzeniu zdewastowanego sportowego auta. Teraz jednak umilkł i nieśmiało podszedł do łóżka, na którym leżał jego wymizerowany nieogolony dziadek.
— Podejdź tutaj — powiedział mój ojciec stłumionym z emocji głosem.
Wyciągnął do niego wolną rękę, a Pat wdrapał się na łóżko i położył głowę na jego biednej znękanej piersi. Przez chwilę obejmowali się w milczeniu.
Matka posłała mi wymowne spojrzenie. Od początku była przeciwna tej wizycie.
Nie sposób było przewidzieć, czy ojciec będzie przytomny, kiedy przyjdziemy. Istniało duże prawdopodobieństwo, że ból okaże się tak duży, że naszpikują go opiatami, kiedy będziemy szukać miejsca do zaparkowania, i Pat zobaczy swojego dziadka nieobecnego duchem i odurzonego morfiną. Mógł też walczyć o oddech, z unoszącą się kurczowo piersią, maską tlenową na nosie i łzami bólu i strachu w oczach. Mógł też, chociaż tego nie powiedziała, już nie żyć.
Wszystko to było możliwe, a nawet prawdopodobne i stojąc w swojej kuchni, matka popłakała się i miała mi za złe, że chcę narazić Pata na te straszne przeżycia.
Objąłem ją i zapewniłem, że wszystko będzie w porządku. Imyliłem się. Nic nie było w porządku — Pat był wstrząśnięty i oszołomiony widokiem dziadka, marniejącego w szpitalnym łóżku pośród innych mężczyzn, którym zaglądała w oczy śmierć. Śmierć, jakiej nigdy nie widzi się w telewizji lub w kinie, śmierć, którą poprzedzała bolesna agonia, kilogramy leków i żal, za tym, co się traci. Ja sam nie byłem przygotowany na takie akurat realia śmierci i nic nie wskazywało, że pięcioletni chłopiec wychowany na diecie Gwiezdnych wojen będzie na nie przygotowany lepiej ode mnie.
Nie, to nie było w porządku. Ale było konieczne. Mój ojciec i mój syn musieli się zobaczyć. Musieli przekonać się, że wciąż istnieje i zawsze będzie istnieć łącząca ich więź. Że zawsze będzie ich łączyć miłość. Musieli przekonać się, że rak nie zdoła jej zabić.
A ja byłem pewien — po prostu wiedziałem — że podczas wizyty Pata ojciec nie będzie odurzony narkotykami ani nie będzie walczył o oddech.

v