wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Nie będę się przy tym upierał. Ale, jeśli to zadanie jest w ogóle wykonalne, możemy sobie poradzić bez was. Norrey i ja mamy osobiste powody, żeby lecieć - ale po co wy macie porzucać swoją planetę?
Zapadło lepkie milczenie. Zrobiłem, co mogłem, Norrey nie miała nic do dodania. Obserwowałem cztery obojętne, nie wyrażające żadnych emocji twarze i czekałem.
W końcu Linda poruszyła się.
- Rozwiążemy problem rodzenia w stanie nieważkości - powiedziała. A w sekundę później dodała: - Kiedy będziemy musieli.
Tom zapomniał o swych dolegliwościach. Posłał Lindzie przeciągłe spojrzenie, uśmiechając się obrzmiałymi, usianymi siateczką popękanych żyłek wargami i powiedział:
- Wychowałem się w Nowym Jorku. Przez całe życie mieszkałem w mieście. Nigdy nie zdawałem sobie sprawy ile napięcia jest w miejskim życiu, dopóki nie pomieszkałem przez tydzień w domu waszej rodziny. I nie uświadamiałem sobie nawet, jak bardzo nienawidzę tego napięcia, dopóki nie zdałem sobie sprawy jak bardzo się boje, gdy musiałem wracać na Ziemie. - Dotknął jej policzka podeszłymi krwią paznokciami. - Jasne, kiedyś będziemy mieli dziecko - i nie będziemy musieli uczyć go życia w dżungli.
Linda uśmiechnęła się i ujęła jego purpurowe palce.
- Nie będziemy musieli uczyć go chodzenia.
- W stanie nieważkości - odezwał się nieobecnym głosem Raoul - jestem wyższy. - Pomyślałem, że chodzi mu o te kilka centymetrów, o które wyciągają się w stanie nieważkości każde plecy, ale on dodał - W stanie nieważkości nikt nie jest niski.
O rany, on miał rację - w kosmosie nie ma sensu mówienie o kimś, że “sięga nam do pasa", nie ma więc też sensu mówienie o wzroście.
Ale głos Raoula był niepewny. On nie podjął jeszcze decyzji.
Harry pociągnął z puszki łyk piwa, czknął i wbił wzrok w sufit.
- Po mojemu. Dość długo. Cary ten gips z przystosowaniem. Mógłbym pracować cały rok, a nie pół. Myślało się już o tym - zerknął na Raoula. - Nie wydaje mi się, że będzie mi szczególnie brakowało kobiet.
Raoul wytrzymał jego wzrok.
- Mnie też nie - powiedział i tym razem w jego głosie brzmiała decyzja.
Coś zaświtało w zwojach szarych komórek i szczeka mi opadła.
- O rany!
- To tylko klapki na oczach, Charlie - powiedziała współczująco Linda.
Miała rację. To nie miało nic wspólnego z moją mądrością życiową ani z doświadczeniem, ani ze spostrzegawczością. To była po prostu moja wada wrodzona: klapki na oczach. Nigdy nie nauczę się dostrzegać kwitnącej pod moim nosem miłości.
- Norrey - powiedziałem oskarżycielskim tonem - wiesz, że jestem idiotą, dlaczego mi nie powiedziałaś? Norrey?
Spała pochrapując.
A pozostała czwórka śmiała się ze mnie jak diabli po sekundzie też byłem zmuszony się roześmiać. Każdy człowiek, który nie uważa siebie za głupca, jest cholernym głupcem; każdy człowiek, który stara się, to ukryć jest podwójnym cholernym głupcem, bo jest sam. Śmiejąc się razem pomniejszaliśmy moją głupotę do cechy wspólnie dzielonej i nawet Norrey poruszyła się na swej koi i uśmiechnęła przez sen.
- W porządku - powiedziałem, gdy tylko udało mi się zaczerpnąć tchu. - Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie będę walczył z wiatrakami. Kocham was wszystkich i będę ogromnie rad z waszego towarzystwa. Tom, wyciągnij się i prześpij trochę; Raoul, zgaś światło. Idziemy się pakować. Potem wrócimy tu po Norrey i Toma. Zapakujemy twoje komiksy i tunikę na zmianę, Tom. Nadal ważysz około siedemdziesięciu dwóch kilogramów, tak? - Pochyliłem się nad Norrey i pocałowałem ją w czoło. - No, pchajmy ten wózek.
CZĘŚĆ III - Gwiezdny posiew
 
Rozdział l
 

v