wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Wydawało mu się, że ściany pochylają się ku niemu przy każdym jego oddechu.
- Wylecz się - błagał Elliott, ponieważ sądził, że sędziwy geniusz jest w stanie zrobić wszystko. Ale są sprawy, w obliczu których nawet sędziwi bogowie są bezradni.
E.T. przecząco pokręcił głową.
- Więc mnie ją daj - rzekł chłopiec, nie wiedząc, że naprawdę oddziałuje na niego ogromna siła. Siła tak stara i tak szybka, że nigdy nie uda mu się jej opanować, a pęd do innego wymiaru mógłby rozbić jego świadomość.
- Zabierz mnie... gdzieś daleko... - wyszeptał E.T. - ...i zostaw...
- E.T. - odparł chłopiec - nigdy cię nie opuszczę.
Zagubiony wędrowiec zdołał się wydobyć z otchłani na powierzchnię i zaczął prosić:
- Jestem... bardzo niebezpieczny dla ciebie... - podniósł swój wskazujący palec - ...i dla twojej planety. - Podniósł głowę, jego oczy - gwiazdy błyszczały w świetle księżyca.
- Ale nasz komunikator - rzekł chłopiec - przecież dalej pracuje.
- Złom - powiedział E.T.
Jego oczy błyszczały w ciemności. Elliott dostrzegł w nich linie o niewiarygodnym splocie. Widoczna w nich była ogromna głębia. Sufit za - stękał nad nimi. Harvey zawarczał w kącie, a E.T. swym nieziemskim wzrokiem wpatrywał się w tajemnice rzeczy, na które nawet gwiezdny botanik nie może mieć wpływu.
- Wcale nie próbujesz - oświadczył Elliott, przerażony, a zarazem zafascynowany wyrazem jego oczu.
- Proszę cię, E.T.
Noc minęła. E.T. jeszcze bardziej zesztywniał i zszarzał. Poruszał wargami, ale wydobywały się z nich tylko jakieś niezrozumiałe dźwięki. Ciało starego podróżnika, chociaż nie większe niż stojak na parasolkę, miało niewiarygodną gęstość.
Elliott odniósł wrażenie, że jego ciało zostało zrobione z łańcuchów i że żelazne łańcuchy trzymają go. Stawał się coraz cięższy; głowa mu pękała, a wielki smutek przygniatał go jak sto tysięcy ton ołowiu. Wreszcie nadszedł świt. Gdy Elliott spojrzał na E.T., potwór nie był już szary, lecz biały, przypominał białego karła.
Elliott powłócząc nogami przemierzył hali i zataczając się wszedł do pokoju Mary. Przytłaczał go żelazny smutek, kosmiczna samotność. Czuł się tak jak pozaziemski wędrowiec, obcy samemu sobie. I ogarnął go strach.
Mary otworzyła oczy, spojrzała na chłopca badawczo. - Co się stało?
- Wszystko... jest... bez sensu - oświadczył czując, że gdzieś się zapada, gdzieś odchodzi.
- Och, kotku, nie trzeba tak myśleć - rzekła Mary, chociaż sama też miała nie najlepsze samopoczucie. Całą noc śniło się jej, że siedzi pod wodą i nie może się wydostać na powierzchnię.
- Mam cudownego przyjaciela - wyznał El - liot - ale przeze mnie on jest smutny.
- Każdy czasem jest smutny - pocieszała go Mary, szukając w myśli jakiegoś banału. Nie umiała znaleźć dla siebie lekarstwa, więc cóż mogła poradzić Elliottowi? Dotknęła ręką łóżka, wskazując mu miejsce obok siebie. Ciepło działa lepiej niż słowa, ale ją przeszywał poranny chłód, chłód aż do szpiku kości. Lecz chłód ten stał się jeszcze dokuczliwszy, gdy chłopiec spoczął obok niej.
Coś się w tym domu dzieje! Coś nieznanego, coś straszliwego.
- Czy możesz mi wszystko opowiedzieć?
- Później... - Chłopiec przytulił się do niej, ale znów wydało mu się, że gdzieś spada, że wciąga go jakiś wir, gdzie nikt nie może go dosięgnąć... ponieważ nikogo nie ma.
- Śpij spokojnie - wyszeptała Mary, głaszcząc go po głowie. - Śpij spokojnie.
Elliott spał. Śniła mu się żelazna kula, która czasem stawała się większa, czasami mniejsza, a on wraz z nią pędził poprzez nicość.
Kiedy o 7.30 zadzwonił budzik, Mary wstała. Elliott natomiast nadal pogrążony był w głębokim śnie. Czasem udawał, że ma gorączkę, wiedziała o tym, ale tym razem miał ją chyba naprawdę. Gdy wkładała szlafrok, jej powieki zaczęły się zamykać. Otrząsnęła się i przyjrzała uważniej chłopcu. Tak, coś z nim nie było w porządku. Może się upił? Czyżby jej dziecko tak wcześnie poszło w ślady swego ojca nicponia? Znalazła sześć pustych butelek po piwie...
Otworzyły się drzwi i wszedł Michael.
- Gdzie jest Elliott?
- Nie budź go - powiedziała Mary i wypchnęła Michaela do hallu. - Czy wiesz, co mu jest? Wygląda na bardzo przygnębionego.
- Pewnie to szkoła - odparł Michael. - Szkoła przygnębia.