wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Oddech parzy³ mu gard³o i sprawia³
ból. – Anakin kaza³ mi przestaæ. Ale to nie by³ Anakin, to by³aœ ty.
Vergere sp³aszczy³a grzebieñ, rozk³adaj¹c go na pod³u¿nej czasz-
ce, ale w jej oczach nie by³o ani œladu weso³oœci.
– Jacenie – odezwa³a siê powoli i ze smutkiem. – Czy to najlepsze
zakoñczenie opowieœci twojego ¿ycia? Czy to jest twoje marzenie?
Moje marzenie…
Jak przez mg³ê przypomina³ sobie nadziejê na uwolnienie niewol-
ników; przypomnia³ sobie swoj¹ umowê z dhuryamem, który zgodzi³
siê oszczêdziæ ich i przes³aæ bezpiecznie na planetê w statkach-nasio-
nach, a za to Jacen mia³ mu pomóc w zlikwidowaniu braci-rywali.
Jednak teraz, w obliczu jatki, w jak¹ przemieni³ Szkó³kê, tamto wspo-
mnienie wydawa³o siê równie dalekie, jak jego sen na Belkadanie: cieñ
u³udy, strzêpek nadziei – piêkny, lecz nieosi¹galny.
Nierealny.
Realny by³ za to rozszala³y chaos krwi, bólu i œmierci, jaki Jacen
rozpêta³ w tym dziwnym œwiecie. Rozpaczliwie jasne œwiat³o w g³o-
wie ukazywa³o mu ostro i wyraŸnie ponur¹ rzeczywistoœæ – widzia³,
co uczyni³, i wiedzia³, co musi zrobiæ teraz.
Podniós³ amphistaffa nad g³owê i pozwoli³ mu zwisn¹æ pionowo,
ostrzem w dó³.
– Jacenie, przestañ! – Vergere podesz³a o krok bli¿ej. – Czy móg³-
byœ zabiæ swojego przyjaciela? Tym siê sta³eœ?
– To nie jest przyjaciel – wycedzi³ Jacen przez zêby. – To obcy.
Potwór.
– A czym ty siê staniesz? Czy on zawiód³ twoje zaufanie? Kto tu
jest potworem?
– Teraz mogê go zabiæ. A kiedy go zabijê, zabijê równie¿ rodzinn¹
planetê Yuuzhan Vongów. – Amphistaff zadrga³ w jego rêkach. Jacen
zacisn¹³ chwyt, a¿ d³onie zaczê³y go parzyæ. – Zdrad¹ by³oby pozwo-
liæ mu ¿yæ. Zdradzi³bym Now¹ Republikê. Wszystkich mê¿czyzn
i wszystkie kobiety, których wymordowali Yuuzhanie. Wszystkich za-
bitych Jedi, nawet mojego… nawet…
G³os zamar³ mu na wargach. Nie móg³ siê zdobyæ na to, aby wy-
powiedzieæ imiê Anakina. Ale nie zada³ ciosu.
– I tak oto znów stoisz przed wyborem, Jacenie Solo. Mo¿esz zdra-
dziæ swój naród lub swojego przyjaciela.
96
– Zdradziæ przyjaciela? – Znów podniós³ amphistaffa. – On nawet nie wie, co oznacza s³owo „przyjaciel”
– Mo¿e i nie wie. – Grzebieñ Vergere podniós³ siê, przybieraj¹c
szkar³atn¹ barwê. Post¹pi³a jeszcze krok naprzód. – Ale ty wiesz…
Jacen zachwia³ siê, jakby dosta³ piêœci¹ w twarz. Z oczu pop³ynê-
³y mu ³zy.
– Wiêc powiedz, co mam zrobiæ? – zawo³a³. – No, powiedz! Co
wed³ug ciebie powinienem zrobiæ?
– Nie chcê snuæ przypuszczeñ – odpar³a, robi¹c jeszcze jeden krok
naprzód. – Ale jeœli zabijesz tego dhuryama, zabijesz równie¿ siebie.
Wszystkich wojowników, mistrzów przemian, Zhañbionych, którzy znaj-
duj¹ siê na tym statku. A tak¿e niewolników – wszystkich, co do jedne-
go! Czy nie próbowa³eœ przypadkiem ocaliæ im ¿ycia, Jacenie Solo?
– Ja… – Jacen spróbowa³ strz¹sn¹æ ³zy z powiek. – Sk¹d wiem, ¿e
mówisz prawdê?
– To jasne, ¿e nie wiesz… Ale jeœli to, co mówiê, jest prawd¹, czy
to sprawi, ¿e zmienisz zdanie?
– Nie, ja nie… – Poczu³, jak wzbiera w nim potworna, niewyobra-
¿alna wœciek³oœæ. Zbyt wiele ju¿ przeszed³. Etap pytañ dobieg³ koñca;
nadszed³ czas na odpowiedzi.
Koniec.
– Wszystko – wycedzi³ przez zêby, z trudem artyku³uj¹c s³owa –
wszystko, co mi mówisz, jest k³amstwem.
Vergere roz³o¿y³a rêce.
– Wybieraj wiêc i dzia³aj.
Wybra³.
Podniós³ amphistaffa – zanim jednak zd¹¿y³ go opuœciæ, Vergere
rzuci³a siê naprzód, zastawiaj¹c mu drogê w³asnym cia³em. Gdyby
chcia³ zabiæ dhuryama, musia³by najpierw przebiæ jej pierœ. Zawaha³
siê na mgnienie oka, a ona w tym samym momencie wyci¹gnê³a d³oñ
i pog³adzi³a go po policzku, tak samo jak za pierwszym razem, kiedy
jej dotyk wyprowadzi³ go z Objêæ Cierpienia, z pustej, bia³ej œmierci.
Jej d³oñ by³a wilgotna.
– Co…? – zacz¹³.
Nie skoñczy³, poniewa¿ usta odmówi³y mu pos³uszeñstwa.
Mia³ akurat doœæ czasu, ¿eby pomyœleæ: „Jej ³zy… ³zy Vergere”,
zanim parali¿uj¹ca trucizna, któr¹ siê sta³y, objê³a jego mózg; a wtedy
Szkó³ka, dhuryam i sama Vergere – wszystko znik³o, zaœ on zapad³ siê
w osobny, osobisty wszechœwiat, nieskoñczony i wieczny.
Ten wszechœwiat by³ czarny.
7 – Zdrajca
97
By³ sobie œwiat, który kiedyœ stanowi³ stolicê galaktyki, a zwali go Coruscant. By³ planet¹-miastem, ogromn¹, globaln¹ metropoli¹, ci¹-
gn¹c¹ siê na odleg³oœæ wielu kilometrów od bieguna do bieguna. Ten