wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Przepadł już dziesięć dni temu i pan daruje, ale wygląda to bardzo nieładnie.
- Doktorze Bormental, pan będzie łaskaw okazać Szarika panu śledczemu - polecił Filip Filipowicz, zabierając nakaz rewizji.
Doktor Bormental uśmiechnął się krzywo i wyszedł.
Kiedy wrócił i zagwizdał, za nim z gabinetu wyszedł pies dziwacznej postury. Miejscami łysy, miejscami zarastający sierścią. Wyszedł jak w cyrku, na tylnych łapach, potem stanął na wszystkich czterech i rozejrzał się. Grobowe milczenie jak galareta zastygło w laboratorium. Koszmarny pies z purpurową blizną na czole ponownie stanął na tylnych łapach, uśmiechnął się i usiadł w fotelu.
Drugi milicjant nagle przeżegnał się, zamaszyście zrobił krok w tył i nadepnął Zinie na obie nogi jednocześnie.
Człowiek w czarnym nie zamykając ust powiedział słowa następujące:
- Jakże to tak, na litość?
Przecież on pracował w zakładzie oczyszczania?
- Ja go tam nie posyłałem - odparł Filip Filipowicz. - Rekomendował go pan Szwonder, o ile się nie mylę.
- Nic nie rozumiem - niepewnie powiedział czarny i zwrócił się do pierwszego milicjanta: - To ten?
- Ten - bezdźwięcznie odpowiedział milicjant. - Formalnie ten.
- Ten sam - rozległ się głos Fiodora - tylko, że drań znowu zarasta.
- Przecież mówił...
- On i teraz jeszcze mówi, tyle tylko, że coraz mniej i rzadziej, tak że korzystajcie z okazji, bo niedługo w ogóle umilknie.
- Ale dlaczego? - cicho zapytał czarny człowiek.
Filip Filipowicz wzruszył ramionami.
- Nauka jeszcze nie zna sposobu na przekształcenie zwierzęcia w człowieka. Spróbowałem, ale nie udało mi się, jak widzicie. Porozmawiał i teraz powraca do stanu pierwotnego. Atawizm.
- Nieprzyzwoitymi słowami nie wyrażać się - nagle wrzasnął pies z fotela i wstał.
Czarny człowiek raptem pobladł, wypuścił teczkę i zaczął padać bokiem na podłogę, milicjant podtrzymał go z boku, a Fiodor od tyłu. Powstało zamieszanie i w tym zamieszaniu najwyraźniej można było usłyszeć trzy zdania.
Filipa Filipowicza: - Krople walerianowe. To omdlenie.
Doktora Bormentala: - Własnoręcznie zrzucę Szwondera ze schodów, jeśli raz jeszcze pojawi się w mieszkaniu profesora Preobrażeńskiego.
Szwondera: - Proszę wnieść te słowa do protokółu.
Szara harmonijka kaloryfera dyszała ciepłem. Story skryły zawiesistą noc Preczystienki i jej samotną gwiazdę. Najwyższa istota, dostojny dobroczyńca psa, siedział w fotelu, a pies Szarik leżał na dywanie, przytulony do skórzanej kanapy. Marcowa mgła przyprawiała go o poranne bóle głowy, wędrujące wzdłuż świeżej blizny. Ale wieczorem, w cieple, ból przechodził. I teraz było coraz lepiej i lepiej, a myśli w psiej głowie płynęły ciepłe i składne.
Tak mi się powiodło, tak powiodło - myślał wpadając w drzemkę - wprost nieopisanie powiodło. Utrwaliłem się w tym mieszkaniu. Nie ma wątpliwości, że z moim pochodzeniem jest sprawa nieczysta. Tu nie obeszło się bez wodołaza. Puszczalska była moja babunia, niech jej ziemia lekką będzie, staruszce. Wprawdzie całą głowę mi schlastali nie wiadomo po co, ale do wesela się zagoi. Nie będziemy się tym przejmować.
W oddali głucho zadźwięczało szkło. Ugryziony sprzątał w laboratoryjnych szafach.
Siwy czarodziej siedział zaś i nucił:
- „Aż do najświętszych brzegów Nilu...”
Pies oglądał rzeczy straszne. Poważny człowiek dłonie w śliskich gumowych rękawiczkach zanurzał w naczyniu, wyjmował mózg - uparcie, niestrudzenie, wciąż czegoś szukał, coś kroił, wypatrywał, mrużył oczy i nucił:
- „Aż do najświętszych brzegów Nilu...”