wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

W minutę później opuścił smołowaną nawierzchnię, by wstąpić na wąską, zasłaną zdradliwymi łupkami, górską ścieżkę. Nie zwlekając, ruszył śladami swych ofiar. Wspinając się, rozmyślał nad wydarzeniami, jakie miały miejsce owego dnia...
Rankiem przyszedł tu za nimi po raz pierwszy. Zobaczywszy ich samochód stojący przy drodze, ukrył fiata w gęstej kępie krzaków i ruszył dalej pieszo tą samą ścieżką. W miejscu, gdzie ściany rozpad­liny prawie się stykały, poszukiwacze zagłębili się w miny zamku, uważnie je badając. Dołgich obserwował ich z bezpiecznej odległości. Grzebali w gruzach około dwóch godzin. Opuszczali je, wyglądając na nieco przygaszonych. Agent KGB nie miał pojęcia, czy coś znaleźli czy nie, ale pamiętał, że nie powinien w to wnikać.
Widząc, że szykują się do powrotu, pospiesznie wrócił do samo­chodu, żeby tam czekać, aż się pojawią. Po drodze przyczepił do ich wozu magnetyczną pluskwę. Poszukiwacze wrócili do Kołomyi. Fiat jechał za nimi, zachowując bezpieczną odległość. Mimo to omal na nich nie wpadł, kiedy stanęli w połowie niedokończonej drogi, żeby porozmawiać z obozującymi tam Cyganami. Nie zauważyli go jednak i po kilku minutach ruszyli dalej.
Kołomyja stanowiła węzeł kolejowy, w którym zbiegały się cztery linie - z Chustu, Iwano-Frankowska, Czerniowiec i Gorodenki. Wię­kszość budynków w tym rejonie pełniła rolę magazynów. Nietrudno było zorientować się w układzie miasta. Sektor przemysłowy został wyraźnie oddzielony od handlowego. Poszukiwacze zatrzymali się przed główną centralą telefoniczną i weszli do środka.
Dołgich zaparkował fiata nie opodal centrali i zatrzymał jakiegoś przechodnia, by zapytać o budkę telefoniczną.
- Trzy! - oznajmił tamten, wyraźnie oburzony. - Tylko trzy budki telefoniczne ma takie duże miasto! I wszystkie wciąż zajęte. Jeśli się więc spieszysz, najlepiej zadzwoń stąd, z centrali. Połączą cię błyska­wicznie.
Mniej więcej po dziesięciu minutach ekipa Krakowicza opuściła centralę, wsiadła do samochodu i odjechała. Człowiek, który śledził esperów, stanął teraz przed trudnym wyborem: jechać za nimi czy sprawdzić, z kim i w jakim celu się kontaktowali. Skoro jednak samo­chód był na podsłuchu i znalezienie go nie sprawiało większej trudno­ści, zdecydował się na drugi wariant W niewielkiej, ale prężnej centrali, nie tracąc czasu, poszukał kierownika. Legitymacja KGB za­pewniła mu natychmiastową współpracę. Okazało się, że Krakowicz dzwonił do Moskwy, ale nie pod znany Dołgichowi numer. Wyglądało na to, że szef Wydziału E potrzebował upoważnienia z jakiegoś wy­ższego szczebla. Rozmawiano o wysadzaniu. Niebagatelną rolę w tej rozmowie odgrywał rosły mężczyzna w kombinezonie. Krakowicz nawet przekazał mu słuchawkę. Tyle wiedzieli pracownicy centrali. Dołgich zażądał jeszcze, żeby połączyli go z Zamkiem Bronnicy i przekazał Gerence wszystkie zebrane informacje.
"Deflektor" początkowo wyglądał na zakłopotanego, ale szybko zmienił ton.
- Korzystają z bezpośredniego kontaktu z Breżniewem! - warknął. - Wyłączyli mnie. To może jedynie oznaczać, że coś podejrzewają! Teo, zadbaj o to, żeby załatwić wszystkich. Tak, łącznie z tym bryga­dzistą. A jak już będzie po wszystkim, natychmiast mnie zawiadom.
Jadąc śladem podłożonej pluskwy, Dołgich dotarł do magazynu lo­kalnego przedsiębiorstwa budowlanego, akurat gdy Gulcharow i Wołkoński ładowali do bagażnika skrzynię materiałów wybuchowych. Krakowicz i Quint przyglądali się temu. Najwidoczniej potężny Ro­sjanin dołączył do ich ekipy. Równie oczywiste było, że ich moskie­wski kontakt wyraził zgodę na wybuch. Wprawdzie Dołgich wciąż nie miał pojęcia, co chcą wysadzić, wiedział jednak, gdzie nastąpi eksplo­zja. A co więcej, to miejsce wspaniale nadawało się na ich pogrzeb...
Podczas gdy Teo Dołgich rozpamiętywał mijający dzień, umysł Quinta zajęty był podobną czynnością. Po raz kolejny tego dnia zoba­czyli pośród ciemnych, nieruchomych drzew mroczny kontur zamku Faethora Ferenczego i Anglik wrócił myślami do tego, co znaleźli tam rankiem. Zamek odwiedzili wszyscy czterej, ale tylko on i Krakowicz orientowali się, gdzie należy szukać.
To miejsce działało na ich nadwrażliwe umysły niczym magnes, ten konkretny punkt przyciągał ich do siebie jak opiłki żelaza. Ale nie byli opiłkami i nie zamierzali zostać tu na stałe. Przed oczyma Quinta znów pojawiła się ta scena...
- Zamek Faethora - wysapał, kiedy zatrzymali się na skraju ruin. -Górska twierdza wampira! - Wyobraził sobie, jak musiała wyglądać przed tysiącem lat.

v