wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Wręczył Piotrowi ochraniacze na uszy i obaj założyli słuchawki. - W barrettcie zastosowano ha­mulce odrzutu, uwalniające sprężone gazy. Broń starego typu kopała jak koń. Ten karabin jest łagodny jak damski pistolecik. Ale hamulec sprawia, że jest piekielnie hałaśliwy. Gdybyś wystrzelił bez ochraniaczy, ogłuchłbyś na amen.
- Mogę strzelić? - zapytał Piotr.
- Dopiero kiedy powiem! Piotr odczekał chwilę.
- Mogę już? - zapytał po paru sekundach.
- W porządku, panie zawodowiec. Do roboty.
Mimo ochraniaczy wystrzał zagrzmiał jak wybuch bomby. Piotr wystrze­liłby następny pocisk niemal od razu, gdyby nie to, że z przyzwyczajenia się­gnął do zamka. Kolejne kule posłał już jedna po drugiej w ciągu paru sekund. Gdy wystrzelał cały magazynek, spojrzał na starszego mężczyznę.
Instruktor odjął lornetkę od oczu.
- Jesteś gotowy posłuchać mnie trochę? - zapytał rozdrażniony.
- Przecież słucham - odpowiedział Piotr.
- Wiem, że to szkolenie jest bardzo przyspieszone, ale musisz sobie przy­swoić parę reguł, które pozwolą ci następnym razem trafić w cel. Masz mieć motto: jeden strzał i śmierć.
- Ale przecież trafiłem w cel - zaprotestował Piotr. Agent CIA uniósł lornetkę do oczu.
- Ten kubek wciąż tam jest. Gdyby choć jedna z kul go musnęła, zrobi­łaby z niego... - Zamarł. Dopiero teraz zauważył drugi koniec muru, którą Piotr ochlapał wodą, tworząc kształt o rozmiarach ludzkiej sylwetki. Opuścił lornetkę i wstał, nie patrząc na Piotra.
- Zabezpiecz broń - powiedział, ruszając w kierunku muru. Piotr po­szedł za nim.
W ścianie ziała dziura wielkości człowieka. Zmoczone wodą betonowe bloki znikły. Rozleciały się niemal w pył. Na ziemi leżały kawałki muru nie większe od pięści.
- Rozpierniczyłeś nam ścianę. - To było wszystko, co powiedział in­struktor. Piotr przeprosił.
20
KWATERA GŁÓWNA UNRUSFOR, CHABAROWSK
17 kwietnia, 04.00 GMT (14.00 czasu lokalnego)
W sali panował pełen podniecenia gwar, ale wszyscy ucichli, gdy Clark wszedł do środka. Dowódcy sił narodowych byli najwyraźniej bardzo zado­woleni z wyników pierwszych trzech dni operacji. Clark postanowił przejść od razu do rzeczy.
- Lód pęka już w okolicach Luobei - obwieścił. Dowódcy spojrzeli na niego z uwagą. - Samoloty zwiadowcze meldują, że na piętnastu procentach powierzchni widać czarną wodę. - Rzucił na stół fotografie lotnicze Amuru. Generałowie rzucili się natychmiast na zdjęcia i zaczęli studiować czarno--białe fotografie wykonane z dużej wysokości. Do tej pory nieskazitelnie biała nitka była teraz pocętkowana czarnymi plamami jak sierść dalmatyńczyka.
- Lód może puścić lada chwila, panowie - ostrzegł Clark.
- Bogu dzięki, że jesteśmy do przodu w stosunku do planu - odezwał się dowódca sił brytyjskich. Zsunął okulary i uważnie przyglądał się foto­grafii.
- Nie jesteśmy do przodu, lecz do tyłu - sprostował Clark, ściągając na siebie zdumione spojrzenia oficerów. - Przyspieszyłem harmonogram. Chcą, żeby pierwsze oddziały przekroczyły rzekę za trzy dni.
W sali zapanował nagle zgiełk.
- Niemożliwe - zaprotestował francuski generał. Pozostali przytaknęli z zapałem. - To będzie za dużo kosztować naszych żołnierzy. A poza tym -dodał cicho, rozglądając się po twarzach oficerów - odsłonimy się na ataki na całej długości skrzydeł. Czyżby lód pękał szybciej niż zakładaliśmy?
- Nie - odpowiedział Clark. - To Chińczycy pękają szybciej, niż zakła­daliśmy. - Skinął głową podpułkownikowi, który zaczął rozdawać kartki z no­wym harmonogramem. - Cele pozostają te same - mówił dalej Clark. - Jed­nak biorąc pod uwagę dotychczasowe sukcesy w łamaniu oporu Chińczy­ków i stan lodu na Amurze, redukujemy czas potrzebny do osiągnięcia tych celów do połowy.
W sali znowu zaszumiało, jednak tym razem oficerowie zachowywali się ciszej. Proponowana przez Clarka zmiana planu wiązała się z wielkim ryzy­kiem.