wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

— Mó-
wiłeś, że tego właśnie musisz dokonać. Ukończyć smoka.
— Rzeźbienie skoÅ„czone — przyznaÅ‚ król Szczery. — Ale smok jeszcze nie
jest gotowy. — PotoczyÅ‚ po nas wzrokiem, trudno mu byÅ‚o znaleźć sÅ‚owa, które
by przed nami odsÅ‚oniÅ‚y prawdÄ™. — PowierzyÅ‚em mu wszystko. ZostawiÅ‚em sobie
tylko tyle, by moje serce pamiętało, jak bić, a oddech ożywiał ciało. Podobnie
uczyniła Pustułka. Tę resztę również mu oddamy. Lecz to wszystko za mało.
Wolno uczynił krok, wsparł się o smoka. Tam, gdzie dotknął kamienia, na skó-
rze bestii pojawiła się barwa. Turkus obrzeżony srebrem; łuski błysnęły niepewnie w promieniach słońca. Czułem, jak Moc przepływa od mego króla do smoka. Zu-pełnie jakby inkaust wsiąkał w arkusz pergaminu.
— Królu Szczery! — zawoÅ‚aÅ‚em, by go ostrzec.
Z jękiem uwolnił się od swego dzieła.
— Nie obawiaj siÄ™, Bastardzie. Nie pozwolÄ™ mu wziąć zbyt wiele. Nie od-
dam mu swego życia bez potrzeby. — UniósÅ‚ gÅ‚owÄ™, powiódÅ‚ po nas wzrokiem.
640
— Dziwne — rzekÅ‚ cicho. — Czy tak siÄ™ czuje czÅ‚owiek skażony kuźnicÄ…? Pa-miÄ™ta, co czuÅ‚ niegdyÅ›, lecz już czuć nie potrafi? Moje strachy, miÅ‚oÅ›ci, smutki. . .
wszystko powierzyłem smokowi. Nic sobie nie zatrzymałem. I wszystko to za
mało. Za mało.
— Panie mój, królu — odezwaÅ‚a siÄ™ PustuÅ‚ka ochrypÅ‚ym gÅ‚osem. Nie byÅ‚o
w nim okruszyny nadziei. — BÄ™dziesz musiaÅ‚ wziąć Bastarda Rycerskiego. Nie
ma innego sposobu. — Jej oczy, niegdyÅ› tak bÅ‚yszczÄ…ce, przypominaÅ‚y teraz dwa
matowe otoczaki. SpojrzaÅ‚a na mnie. — ByÅ‚eÅ› gotów ofiarować caÅ‚e swoje życie
— przypomniaÅ‚a.
Pokiwałem głową.
— JeÅ›li nie zabierzecie na tron mojego dziecka — dodaÅ‚em. ZaczerpnÄ…Å‚em
gÅ‚Ä™boko powietrza. Teraz dysponowaÅ‚em swoim życiem. — Królu mój, nie pragnÄ™
już zawierać umowy. Jeśli moje życie potrzebne ci do napełnienia smoka, weź je, proszę.
Król Szczery słaniał się na nogach.
— DziÄ™ki tobie prawie mogÄ™ znowu czuć. — UniósÅ‚ srebrny palec, wycelowaÅ‚
go oskarżycielsko, lecz nie we mnie, tylko w PustuÅ‚kÄ™. SÅ‚owa padajÄ…ce z jego ust ciężkie byÅ‚y niczym kamieÅ„, z którego wyrzeźbiÅ‚ smoka. — PowiedziaÅ‚em raz.
WiÄ™cej o tym nie wspominaj. Zabraniam. — Wolno opadÅ‚ na kolana, potem usiadÅ‚
obok rzeźby. — Niech licho porwie nasiona kopytnika — mruknÄ…Å‚. — Zawsze
przestają działać, kiedy człowiek najbardziej ich potrzebuje.
— PowinieneÅ› odpocząć, panie — odezwaÅ‚em siÄ™ gÅ‚upio. Przecież król Szcze-
ry i tak nie mógł zrobić nic innego. Właśnie w ten sposób działają nasiona kopytnika. Gdy ich działanie mija, człowiek jest do cna wyczerpany. Wiedziałem o tym aż nazbyt dobrze.
— Odpocząć — powtórzyÅ‚ gorzko, Å‚amiÄ…cym siÄ™ gÅ‚osem. — Tak. Odpocząć.
Powinienem być wypoczęty, gdy żołdacy brata poderżną mi gardło. Powinienem
być wypoczęty, gdy krąg Mocy Władczego przybędzie zawładnąć moim smo-
kiem. Wiedz o tym, Bastardzie. Właśnie tego pożądają. Oczywiście, nie uda im
siÄ™ go ożywić. Tak sÄ…dzÄ™. . . — zbÅ‚Ä…dziÅ‚ gdzieÅ› myÅ›lami. — Choć może. . . ? —
szepnÄ…Å‚ najlżejszym tchnieniem. — JakiÅ› czas byli ze mnÄ… powiÄ…zani MocÄ…. Może
moja Å›mierć wystarczy, żeby zdoÅ‚ali opanować smoka? — Na jego ustach pojawiÅ‚
siÄ™ cieÅ„ smutnego uÅ›miechu. — Książę WÅ‚adczy jako smok. SÄ…dzicie, że z Koziej
Twierdzy zostanie kamień na kamieniu?
Pustułka przysiadła na piętach, skuliła się, przyciągając twarz do kolan. Od-
niosłem wrażenie, że usłyszałem szloch, ale kiedy wolno opadła na bok, twarz
miała spokojną i nieruchomą, oczy zamknięte. Była martwa, a może zasnęła snem
człowieka wyczerpanego używaniem nasion kopytnika. Po tym, co usłyszałem od
króla Szczerego, zdawało się to nie mieć większego znaczenia. Król także położył
siÄ™ na zimnym, pokruszonym kamieniu. ZasnÄ…Å‚ obok swego smoka.
641
Królowa Ketriken usiadła przy małżonku. Podciągnęła kolana pod brodę, wsparła na nich głowę i zapłakała. Nie cicho. Zdawało się, że jej rozdzierający szloch obudziłby nawet kamiennego smoka. Wiedziałem, że nie potrafię królowej
ulżyć w rozpaczy.
Spojrzałem na trefnisia.
— Chyba powinniÅ›my im przynieść pledy — zaproponowaÅ‚em bezradnie.
— OczywiÅ›cie. Trudno o wÅ‚aÅ›ciwsze zadanie dla proroka i jego katalizatora.
Podał mi rękę. Dotyk odnowił i wzmocnił łączącą nas więź Mocy. Gorycz.
Gorycz płynęła w trefnisiu z każdą kroplą krwi. Królestwo Sześciu Księstw prze-
gra wojnę. Świat stoczy się w przepaść.
Poszliśmy po koce.
39. UMOWA
Gdy odwołamy się do wszystkich dostępnych zapisków, staje się oczywiste,
iż w gł ˛
ab Królestwa Sześciu Księstw, do Jeziora Smolnego, dotarto nie więcej
niż dwadzieścia szkarłatnych okrętów, a zaledwie kilka popłynęło dalej, do Kupieckiego Brodu. Minstrele każ ˛
a nam wierzyć, iż było ich znacznie więcej, że na
ich pokładach pojawiły się setki Zawyspiarzy. W pieśniach wybrzeża Rzeki Koziej i Winnej spływały tego lata krwi ˛
a i blaskiem czerwonych płomieni. Nie należy
winić pieśniarzy. Rozpacz i koszmar tamtych dni nie powinny się nigdy zatrzeć w ludzkiej pamięci. Jeśli minstrel musi wyostrzyć prawdę, by pomóc nam zapamiętać j ˛
a w całości, pozwólmy mu to uczynić i nie mówmy, że skłamał. Prawda
często jest obszerniejsza niż fakty.

* * *
Tego wieczoru Wilga wróciła z trefnisiem. Nikt jej nie pytał, dlaczego już nie
trzyma warty. Nikt nie proponował, byśmy uciekali z kamieniołomu, nim zosta-
niemy osaczeni przez wojska księcia Władczego. Mieliśmy zostać, podjąć walkę.
W obronie kamiennego smoka.
Mieliśmy ponieść śmierć. Nadciągała nieuchronnie. Żadne z nas tego nie kwe-
stionowało.
Gdy wyczerpana płaczem królowa Ketriken zapadła w sen, zaniosłem ją do

v