wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Wciąż myśląc o tych dwojgu w łóżku, w wyobraźni widziałem, jak wbijam się w Carol Jeanne i wypełniam ją sobą, swoim nasieniem, pragnieniem dominowania i chęcią jej zaspokojenia. W końcu mój organ rozrodczy drgnął mi w ręku i w tym samym momencie zgiąłem się wpół od potwornego bólu.
Leżałem, gwałtownie chwytając powietrze. Łóżko nade mną przestało podskakiwać. Oni też odpoczywali, ciężko dysząc.
"Będę musiał wytrzeć tę plamę na podłodze", stwierdziłem.
I wtedy, po takiej reakcji niewolnika, przyszła mi do głowy inna myśl, wręcz oszałamiająca.
"Teraz jestem wolny."
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
 
FORTEL
Bez wątpienia tę decyzję podjąłem nieświadomie już dawno, nim znalazłem się pod łóżkiem Carol Jeanne, gdzie podsłuchiwałem, jak próbowali zrobić dziecko, kiedy bowiem zasnęli głębokim snem i stamtąd się wyślizgnąłem, pewnych rzeczy nie musiałem szukać w sieci. Na przykład, nie miałem potrzeby ustalać, czy jeden z embrionów kapucynek dojrzeje przed startem, bo już to wiedziałem. Mogłem też nie sprawdzać, gdzie są inkubatory i czy ktoś ich pilnuje. Wszystkie te informacje już zdobyłem. Właściwie natknąłem się na nie przypadkowo, szukając czegoś innego, i zapamiętałem je. Dlaczego? Ponieważ musiałem podświadomie wiedzieć, że przyjdzie taki moment, gdy pokonam odruchy warunkowe, jakie mi zaprogramowali i stanę się zdolny do spółkowania.
Być może jednak nie wiedziałem. Chyba po prostu tak bardzo tego pragnąłem, że odczuwałem przymus ustalania tych wszystkich rzeczy, aczkolwiek nigdy nie wierzyłem, bym kiedykolwiek zdołał się uwolnić choćby od jednego z zaprogramowanych odruchów. Początek wszelkim rewolucjom daje nie pewność zwycięstwa, lecz właśnie takie głębokie i silne pragnienie - kwestia powodzenia nie wchodzi w rachubę, bo rewolucje wybuchają bez względu na szansę i pomimo braku racjonalnych podstaw nadziei na sukces.
Miałem jeszcze dwa problemy do rozwiązania przed wyhodowaniem małpy dla siebie. Pierwsze zadanie było dość łatwe - należało dokonać zmiany w spisie embrionów, tak aby wykazywał, że w czasie podróży zniszczeniu uległ o jeden więcej niż w rzeczywistości. Nie mogłem, oczywiście, zmienić aktualnych danych ot tak po prostu. Musiałem się włamać do archiwum bezpieczeństwa, co wymagało napisania małego programu, który by pozwolił wprowadzić poprawki, aby dane w spisie i archiwum się zgadzały. Nic trudnego.
Trudniejsza okazała się sprawa z nowym programem obsługi sieci, który miał być uruchomiony przed tygodniem, a nie mogłem liczyć na większe opóźnienia. Jeśli zacznie działać, poważnie ograniczy mi dostęp do systemu. Stary program, dzięki temu, czego się dowiedziałem, tropiąc nadawcę animacji Marka, pozwalał mi dość łatwo zaglądać do wszystkiego. Nie chcąc, by mnie wykryto, musiałbym zdobyć taką samą władzę nad nowym oprogramowaniem, jaką miałem nad starym. Jednakże wydawało się mało prawdopodobne, by w nowym systemie operacyjnym sieci nieostrożny programista zostawił jakąś dogodną furtkę. Te czasy już dawno minęły.
W pewnej chwili przyszło mi do głowy, że może niczego nie muszę ukrywać. Kto wie, czy nie wystarczyłoby powiedzieć Carol Jeanne, że przezwyciężyłem zaprogramowany odruch i chciałbym sobie pociupciać (właściwie dlaczego ludzie używają tego określenia?), a następnie ją poprosić, by raczyła rozmrozić dla mnie jakąś ponętną kapucynkę.
Naturalnie, Carol Jeanne, ta lojalna przyjaciółka, niezmiernie szanująca moje prawo do prywatnego życia, od razu by poszła do tajniaków i oznajmiła, że wysiadło oprogramowanie jej świadka i że najdroższego Lovelocka należałoby unicestwić. "Opiekacz się zepsuł, więc potrzebny mi nowy... Nie ma więcej opiekaczy? Oj, niedobrze, ale jakoś sobie poradzę. Ten już jest niebezpieczny. Zostawię wam go na części".
Nie, dziękuję. Zachowam wszystko w tajemnicy.
Musiałem wykorzystać każdą wolną chwilę, by zbadać nowe oprogramowanie i wymyślić własny system sterowania, który dałby się zainstalować w sposób uniemożliwiający jego wykrycie przez administratorów sieci. Jednakże oficjalnie świadkowie nie mają wolnego czasu. Moim obowiązkiem było stałe towarzyszenie Carol Jeanne, kiedy nie spała, ponieważ ludzie uważają, że to, co myśli i robi sławny człowiek, odgrywa wielką rolę, jest bowiem przedmiotem podziwu i spekulacji szerokich mas, które bardzo się tym interesują.
Na szczęście Carol Jeanne świetnie zdawała sobie sprawę, że całe pokolenia będą z czcią podchodzić do wszelkich informacji z jej biografii, tak skrzętnie przeze mnie zbieranych, i czuła się nieswojo na myśl o młodzieży akademickiej, pilnie studiującej jej łazienkowe nawyki, prokreacyjne starania czy pozamałżeńskie flirty. Podobnie jak w każdym systemie niewolniczym, czasami pani nie chce, by koło niej kręcił się sługa, który w takich chwilach może udawać, że korzysta z "wolności". Dzięki temu miałem czas dla siebie.
Nawet mnóstwo czasu. Drobny eksperyment z robieniem dziecka nie zmienił faktu, że Red nie przestał być maminsynkiem, ale wiadomość od Stefa odniosła skutek - Carol Jeanne nikogo o nic nie oskarżyła, niemniej unikała Liz. Jednakże Neeraj wciąż istniał, jak zwykle szarmancki, i dalej szczerze cenił Carol Jeanne jako naukowca, administratora i kobietę. Chyba jeszcze ze sobą nie sypiali, jednak z upodobaniem prowadzili długie rozmowy od serca i przedłużali sobie godziny pracy, a ja i kakadu coraz częściej okazywaliśmy się zbędnymi świadkami takich "nudnych i rutynowych sesji roboczych", kiedy mogliśmy wykonywać "ważniejsze" zlecenia, archiwizując dane i zajmując się badaniami.
Czas przeznaczony na badania spędzałem w tym rejonie sieci, gdzie projektowano nowe oprogramowanie, a tam nie było łatwo się włamać. Może operatorzy systemu nie wiedzieli o furtce, znanej Markowi i mnie, ale z całą pewnością zdawali sobie sprawę, że stary program jest dziurawy, więc nad nowym pracowali poza siecią. W czasie projektowania wszystkie komputery, używane do tego celu, odłączono od pozostałych. Przez jeden dzień byłem w rozpaczy.