wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

- Wszystkie te kupy inaczej leżą. Listu od Edka nie ma, przeszukałam to już dwa razy.
Przybyły w parę minut później pan Muldgaard wysłuchał naszych informacji, dokonał szczegółowych oględzin, porozmawiał z lekarzem i potwierdził nasze przypuszczenia.
- Zewłoka była poniewierana - oświadczył z wyraźną naganą. - Zabito poza wrota, na kuluaru. Morderca stoił tu. - To mówiąc, ustawił się obok maszyny do szycia. - A nadspodziewana osoba, która go zaskacze, spoziera od tu. - Wyszedł na korytarzyk i zajrzał do pokoju, występując z kolei w roli pani Hansen.
- On, morderca, nerwicowy, strzelał pistoletem dwa razy.
- On wszystko robi dwa razy - zauważył Paweł.
- Dwa razy walił po głowie, dwa razy truł...
Pan Muldgaard zamilkł na chwilę, przyjrzał mu się z zainteresowaniem, po czym ciągnął dalej.
- Osoba padała tu, na kuluaru, zaś morderca poniewierał zewłoka do komnata. Ja myślę, ponieważ on pragnił, aby wrota zawarte będą.
- Chciał zamknąć drzwi? - upewniła się Zosia.
- Po cholerę wpychał ją pod stół? - zdziwił się Paweł.
- A gdzie miał wepchnąć? Pod łóżko? Nie ma wolnej podłogi na całego człowieka...
- To jednak rzeczywiście złapała go na szukaniu - powiedziała Alicja.
- Ciekawe, czy rozpoznała, kto to jest... No dobrze, a co ten pana człowiek? Znów nic nie widział?
Pan Muldgaard uśmiechnął się tajemniczo i wyprosił nas z korytarzyka, gdzie przystą­pili do roboty jego współpracownicy, bo pani Hansen nie mogła w nieskończoność leżeć na łóżku Pawła. Znalazłszy się w salonie, wyjaśnił nam, że wprowadził w życie nową, odkrywczą myśl. Jego człowiek mianowicie robił zdjęcia. Siedział w zaroślach, dość daleko od domu, tak aby mieć widok równocześnie na furtkę od ulicy i na dziurę w żywopłocie, i fotografował teleobiektywem wszystko, cokolwiek znalazło się w polu jego widzenia. Zdjęcia zostaną wywołane, powiększone i nazajutrz pokazane wszystkim wkoło. W ten sposób, być może, uda się wyodrębnić kogoś, kogo nikt nie zna i kto się okaże mordercą.
- Nareszcie jakaś rozsądna myśl - pochwaliła Alicja.
- Pułapka w domu byłaby lepsza - mruknął krytycznie Paweł.
Pan Muldgaard nagle odwrócił się do niego.
- Pan mówi dobrze - rzekł. - On robi dwa razy. Teraz uwaga, drugie strzela z pistoleta. Do jaka osoba?
- O rany, nie wiem - odparł Paweł, nieco zaskoczony.
- No, dobrze. Podumać należy...
Bobuś i Biała Glista prawdopodobnie zmarzli albo może zwrócili uwagę na niezwykły ruch w domu i poczuli się zaciekawieni, bo weszli z ogrodu do pokoju. Weszli akurat w chwili, kiedy z wielkimi ostrożnościami wynoszono nosze z panią Hansen, za nią zaś tekstylia spod stołu, służące uprzednio za posłanie. Widok zapierał dech, bo owe szmaty wyglądały trochę jak strzępy jednostki ludzkiej, zmasakrowanej w katastrofie.
Bobuś nie zdołał się opanować, jak przystało prawdziwemu mężczyźnie, i kwiknął nerwowo, przy czym kwiknięcie to trafiło na moment względnej ciszy i rozległo się od strony drzwi na taras tak przeraźliwie, że podskoczyli wszyscy. Biała Glista z rozdzierającym jękiem chwyciła się za gors. Pan Muldgaard spojrzał na nich z nagłym zainteresowaniem.
- Goście mają dobre samopoczucie? - spytał uprzejmie.
- Bardzo dobre - odparła Zosia z niejakim rozgoryczeniem.
- Co to...? - wyjąkała Biała Glista, wskazując palcem policjanta w drzwiach pralni. - Co to?... Co to znaczy?...
- Policjant - wyjaśniłam uprzejmie. - To znaczy, że mamy nową zbrodnię w domu. Tym razem postrzał z broni palnej.
Nie uważałam za niezbędne dodawać, iż zbrodnia znowu się trochę nie udała i ofiara uszła z życiem.
- No wiesz! - powiedział Bobuś ze śmiertelną pretensją, dziwnie piskliwym głosem, zwracając się do Alicji. - Coś podobnego! My przyjeżdżamy, a tu na każdym kroku jakieś trupy! Masz tego w domu takie zapasy czy produkujesz sukcesywnie? Mogłabyś to przełożyć na kiedy indziej!
- Myślałam, że was to zabawi - powiedziała Alicja grzecznie.