wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Mieszkanie było już gotowe. Na trzy dni przed datą ślubu Józef
zamówił sliping i załatwił wizy zagraniczne.
Wszystko zdawało się układać według programu, gdy w przeddzień uroczystego dnia, o
godzinie jedenastej wieczór, kiedy Józef układał się właśnie do snu, zadzwonił telefon.
– Panie Józku – usłyszał głos Lusi, zanim jeszcze zdążył powiedzieć „hallo”.
– Jestem, jestem, co się stało?
– Niech pan czym prędzej przyjdzie, czym prędzej. W głosie jej brzmiało przerażenie.
– Na Boga! Co się stało?
– Prędzej, prędzej!
– Już jadę! – krzyknął i zapomniawszy nawet powiesić słuchawkę, zaczął się w pośpiechu
ubierać. W trakcie tego rzucił okiem na zegarek, a skonstatowawszy, że już stracił pięć minut
naciągnął spodnie, narzucił palto i chwycił kapelusz.
W przedpokoju przyszło mu na myśl, że dobrze będzie na wszelki wypadek wziąć
rewolwer.
Bóg wie, co się tam dzieje.
Dopadł na rogu taksówkę i po kilku minutach dzwonił już do bramy na Wilczej.
Miał wielką ochotę zapytać stróża, czy nie wie, co się tam dzieje, ale zreflektował się i
wbiegł na schody.
Drzwi od mieszkania były uchylone, w progu stała Lusia, cała drżąca, z rozrzuconymi
włosami, w pidżamie.
– Co się stało?
Chwyciła go za rękę i zatrzasnęła drzwi.
– Wuj! – powiedziała szeptem.
– Co wuj?
– Dostał jakiegoś strasznego ataku... Zdaje się, że zwariował ... Boże!
– A gdzie jest?
– Tam, w sypialni...
– A gdzież pani Szczerkowska?
– Też tam... Słyszałam jej straszny, ale to straszny krzyk!... I nie wiem, co robić...
Zadzwoniłam do pana...
– No, trzeba tam wejść.
– Nie można. Drzwi zamknięte na klucz.
– Kto zamknął?
– Wujenka weszła do niego i zamknęła za sobą, bo wuj chciał wyjść. Boże! Może on ją
zabił?!
– A gdzie służący? – z oburzeniem zawołał Józef.
– Ignacy od obiadu nie wrócił, poszedł szukać wuja. A kucharka?
– Kucharka albo śpi, albo udaje, że śpi. Ona strasznie boi się pijaków.
– Nie rozumiem. Więc pan Szczerkowski wrócił sam?
– Tak. Ja nie widziałam jak przyszedł. Wiem tylko, że wujenka ułożyła go w sypialni, a
później on chciał, by mu dać wódki, i strasznie krzyczał, wywracał meble, i później chciał
138
wyjść. Wtedy weszła tam wujenka... i on pewno rzucił się na nią... Nie wiem!...
– Psiakrew! – zaklął Józef – właściwie należałoby sprowadzić pogotowie ratunkowe lub
policję...
– Nie, nie, może to niepotrzebne, niech pan najpierw sprawdzi.
Zbliżyli się do drzwi sypialni i zaczęli nasłuchiwać.
Wewnątrz panowała zupełna cisza.
Józef zapukał raz, drugi, później nacisnął klamkę. Drzwi były zamknięte na klucz od
wewnętrz.
– Ona nie żyje! Ona nie żyje! – szeptała Lusia.
– Trzeba wyłamać – zdecydował się.
– Tak, tak.
Józef był dość silny, lecz i drzwi były mocne. Odchylał się i uderzał ramieniem coraz
mocniej, nasłuchując po każdym uderzeniu. Nie ustępowały.
– Chyba nie dam rady – powiedział, rozcierając obolałe ramię – może zawołać stróża?
– Boże! Trzeba prędzej, niech pan jakimś ciężarem! O, niech pan weźmie ten blat stolika.
Istotnie, ciężki, marmurowy blat zdawał się być pewnym narzędziem. Udźwignąwszy go z
trudnością, Józef z całej siły uderzył w drzwi. I teraz nie ustąpiły, lecz wypadł z nich duży
filong.
To wystarczyło. Lusia wsunęła rękę do wnętrza i przekręciła klucz w zamku.
W sypialni było ciemno. Drżącymi rękoma odszukała kontakt tuż przy drzwiach i zapaliła
lampę.
Pośrodku pokoju na podłodze leżała pani Szczerkowska. Miała pokrwawioną twarz i ręce,
widocznie odłamkami szkła z rozbitego klosza, których wokół było pełno.
Opodal pod stołem pół siedział bezwładnie pan Szczerkowski, trupio blady i też
pokrwawiony.
– Jezus! – krzyknęła Lusia i zatoczyła się – niechże pan coś robi! Ratuje!
Józef przykląkł przy pani Szczerkowskiej i zaczął szukać pulsu. Nie mógł go znaleźć, ale
stwierdził, że jej ciało jest ciepłe.
– Na pewno żyje – odetchnął.
Co do życia pana Szczerkowskiego nie było żadnych wątpliwości.
Po prostu spał, a z jego uchylonych ust świszczący oddech wydobywał nieznośny odór
alkoholu.
Wespół z Lusią podnieśli panią Szczerkowska i ułożyli na kanapie.
– Jednak zadzwonię po pogotowie ratunkowe – niepewnie powiedział Józef.
– Nie, nie, niech pan odszuka w katalogu: doktor Jarecki, doktor Jan Jarecki, Mokotowska
pięćdziesiąt dziewięć i niech pan mu powie...
Lusia zwilżyła chusteczkę w wodzie kolońskiej i próbowała cucić panią Szczerkowska,