wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Chociażby dlatego, że Saxony wściekłaby się na mnie, gdyby jej powiedział, że podczas jej pobytu w szpitalu nie pracowałem nad książką.
Wstawałem około ósmej, jadłem śniadanie i do dwunastej albo pierwszej zajmowałem się biografią. Potem robiłem kanapki i jechałem do szpitala na spokojny lunch z Sax. Trwało to zwykle do trzeciej lub czwartej, po czym wracałem do domu i albo jeszcze trochę pracowałem, jeżeli byłem w odpowiednim nastroju, albo pichciłem kawalerski obiad. Pani Fletcher zaoferowała się, że będzie mi gotować, to jednak oznaczałoby konieczność jadania w jej towarzystwie, więc odmówiłem. Po obiedzie przepisywałem na maszynie to, co napisałem rano i kończyłem rutynę dzienną oglądaniem telewizji albo lekturą.
Rozdział drugi posuwał się bardzo opornie. Począwszy od niebo, miałem się krok za krokiem posuwać przez życie France'a. Wiedziałem, że najlepiej byłoby zacząć od jego dzieciństwa - ale od którego momentu dzieciństwa? Od wrzasków w kołysce? Czy od malucha kolekcjonującego pocztówki, według koncepcji Saxony? Wysmażyłem ze dwa czy trzy szkice i wszystkie odczytałem Saxony, ale ani jej, ani mnie, żaden z nich nie odpowiadał.
Postanowiłem zmienić metodę: siąść i zacząć pisać, tak jak to było przy pierwszym rozdziale, a dokąd mnie to zaprowadzi - zobaczymy. Zacznę od Rattenbergu, ale jeżeli przypadkiem zboczę z tematu, podążę za dygresją jak za różdżką wskazującą źródło. Jeżeli będzie bardzo złe, zawsze przecież mogę wyrzucić to, co napisałem.
Nocami, między oglądaniem takich seriali jak "Ulice San Francisco" i
"Aniołki Charliego", rozmyślałem też o możliwości napisania książki o ojcu.
Odkąd Saxony mi to uświadomiła, sam zauważyłem, jak często o nim mówie i myślę. Dosłownie co dzień materializowała się jakaś cząstka ektoplazmy Stephena Abbeya, czy to w postaci anegdoty, czy filmu w telewizji, czy też jakiejś jego cechy, którą nagle odkrywałem w sobie. Czy zostanę wyegzorcyzmowany ze Stephena Abbeya, kiedy o nim napiszę? A jak zareaguje na to moja matka? Wiedziałem, że go kochała jeszcze długo po tym, jak ~ą zmusił do odejścia swoim kompletnym oderwaniem od rzeczywistości. Gdybym miał o nim napisać, chciałbym napisać wszystko, co pamiętam, a nie wypociny w stylu "Moje życie z tatusiem", które ciurkiem leją się spod piór dzieci sławnych ludzi i które są zwykle albo nadętym peanem na 137
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
cześć, albo zjadliwą filipiką. Zadzwoniłem do matki, żeby jej życzyć Szczęśliwego Pierwszego Września (to był taki nasz mały prywatny obyczaj), ale nie zdobyłem się na odwagę poruszenia tematu.
Któregoś wieczora siedziałem przy stole w kuchni spisując wspomnienia, kiedy nagle rozległ się dzwonek u drzwi. Westchnąłem i zakręciłem pióro.
Zapisałem bite cztery strony podłużnego żółtego notesu, a czułem, że to ledwo początek. Spojrzałem tępo na notes i pokręciłem głową. "Moje życie z tatusiem", autor Tomasz Abbey. Wstałem, żeby otworzyć drzwi.
- Jak się masz, Tomaszu. Wpadłam, żeby cię zabrać na piknik o północy.
Ubrana była na czarno, jak na rajd komandosów.
- Witaj, Anno. Wejdź.
Otworzyłem drzwi szerzej, ale ona nie skorzystała z zaproszenia.
- Nie. Wszystko zostawiłam w samochodzie i musisz jechać ze mną natychmiast. Tylko mi nie mów, że jest jedenasta w nocy. Właśnie o tej porze rozpoczynają się najlepsze pikniki.
Przyjrzałem jej się uważnie, czy nie żartuje. Przekonawszy się, że nie, pogasiłem światła i wziąłem kurtkę.
Dni były już chłodniejsze a niektóre noce po jesiennemu wręcz zimne. W
"Centrum Tanich Zakupów Lazy Larry" , kupiłem jaskrawo czerwony skafander. Saxon orzekła, że wyglądałam w nim jak skrzyżowanie światła stopu z Fredem Flintstonem z Jaskiniowców".
Księżyc był tej nocy marzeniem wilkołaka: pełnia, biały jak żużel, zawieszony najwyżej pół mili nad ziemią. Gwiazdy też było widać, ale roli pierwszoplanową grał tej nocy księżyc. Zanim wsiadłem do samochodu, postałem chwilę obok, gapiąc się na księżyc i dopinając starannie wszystkie po kolei guziki skafandra - . W nieruchomym powietrzu mój oddech unosił się w postaci obłoczka pary wodnej. Anna stanęła po drugiej stronie wozu i oparła czarne łokcie na dachu.
- Nie - mogę przywyknąć do tego, że niebo nocą jest tu takie czyste. Chyba działają jakieś specjalne filtry.
- Czystość nieba nad Missouri wynosi dziewięćdziesiąt dziewięć koma czterdzieści cztery procenta.
- Dokładnie.
- Jedźmy. Zimno tutaj.

138
Jonathan Carroll - Kraina Chichów
W samochodzie pachniało jabłkami. Odwróciłem się i zobaczyłem na tylnym siedzeniu dwa wielkie kosze pełne owoców.
- Mogę jabłko?
- Proszę, ale uważaj na robaki.
Jakoś odechciało mi się jabłka. Anna uśmiechnęła się. W błękitnawym mroku samochodu jej zęby były białe jak pas na jezdni.
- Co to za "piknik o północy"?
- Nie wolno ci zadawać żadnych pytań. Usiądź wygodnie i napawaj się przejażdżką. Wszystko zobaczysz na miejscu.
Zrobiłem co mi kazała. Położyłem głowę na oparciu fotela i patrzyłem wzdłuż nosa na odwijającą się przed nami nocną drogę.
- W nocy trzeba tu bardzo uważać. Po szosie zawsze pęta się jakaś krowa, pies albo borsuk. Raz potrąciłam samicę oposa. Zatrzymałam się i podbiegłam do niej, ale już nie żyła. A najgorsze było to, że ledwo tam dobiegłam, z jej brzucha zaczęły wyłazić młode. Jeszcze ślepe.
- Zabawna historyjka, nie ma co.
- To było straszne. Czułam się jak zbrodniarz.
- Ach tak... a jak się miewa Pancia? Kulfon przesyła jej ukłony.
- Ma cieczkę, wiec przez dwa tygodnie muszę ją trzymać pod kluczem.
Droga wiła się do góry w dół i na boki. Byłem zmęczony, a gorące powietrze bijące od podwozia sprawiało, że moje powieki zachowywały się jak ciężkie aksamitne kotary.
- Tomaszu, czy mogę cię o coś zapytać?

v