wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...
- Muszę iść... Nie wiem dlaczego, ale muszę.
Stef westchnął i przyniósł płaszcze ich obu: swój, który wisiał na haczyku za drzwiami, i Vanyela nie używany, z szafy. Gdy tylko herold podniósł się znad swych butów, Stef podał mu jego biały płaszcz, a swój, szkarłatny, narzucił sobie na ramiona. Vanyel zastygł z rękami na skuwce pod szyją.
- A ty dokąd? - zapytał zaskoczony.
Stefen wzruszył ramionami.
- Z tobą. Skoro masz zamiar zwiać już pierwszej nocy po powrocie do domu, to mogę przynajmniej ci towarzyszyć.
- Ależ Stef... - zaprotestował Vanyel. - Nie musisz...
- Wiem - przerwał mu Stef. - Między innymi dlatego to robię, kochaneczku. - Otworzył drzwi przed heroldem i ręką wskazał wyjście. - A więc dalej. W drogę.
Ktoś jednak już dotarł przed Vanyelem na miejsce zdarzenia. U stóp jednej z wież o płaskim zwieńczeniu, w końcu Skrzydła Heroldów, widać było jakieś światła i poruszające się cienie. Burza ucichła niedługo po przybyciu Vanyela do pałacu - niebo było idealnie czyste, noc bezwietrzna i znacznie bardziej mroźna niż wtedy. Plucha zamarzła w lodowe koleiny i obaj, Van i Stefen, ślizgali się i potykali, spiesząc na miejsce śmierci.
Kilchas leżał na zmrożonym śniegu, z jedną ręką wykręconą pod ciałem, z głową pod nienaturalnym kątem. Był ubrany w znoszoną, starą tunikę, miękkie bryczesy i futrzane domowe kapcie. Treven, szczelnie otulony płaszczem, klękał przy nim. Obok, z latarnią trzęsącą się w jego rozdygotanej dłoni, stał bardzo młody gwardzista o blond włosach.
- ...usłyszałem ten krzyk - mówił, gdy do Vanyela dotarł jego głos. - Spojrzałem na wieżę, a on spadał bezwładnie, jakby ktoś zrzucił szmacianą lalkę. Podbiegłem... żeby go złapać, spróbować coś pomóc, ale on był... - Chłopak wzdrygnął się i przełknął ślinę. - Więc poszedłem po pomoc, panie.
- I wtedy przewróciłeś mnie na korytarzu - rzekł chłodno Treven, z troską dotykając ramienia zmarłego. - Możesz sprowadzić tu uzdrowiciela, ale sądzę, że on tylko potwierdzi zgon biednego staruszka na skutek złamania karku i roztrzaskania czaszki. - Choć młody następca tronu mówił z zupełnym opanowaniem, Van czuł, jak dygocze wewnątrz, a cały jego spokój jest tylko pozorny. To był pierwszy bliski kontakt Trevena ze śmiercią człowieka podobnego jemu. Nie znaczy to wcale, aby na innych z czasem takie kontakty nie robiły wrażenia - łatwiej jest tylko zachować spokój.
- Trev - powiedział Vanyel, jednocześnie dotykając jego ramienia. Trev i gwardzista skoczyli na równe nogi, a latarnia zakołysała się jak opętana, wprawiając cienie w podskoki i tańce; nawet martwe ciało zdało się ruszać przez ułamek sekundy.
- Trev, zabiorę stąd ciało, jeśli chcesz, ale moim zdaniem, dobrze nad wszystkim panujesz. - Pierwszy impuls kazał mu przejąć kontrolę nad sytuacją. W końcu nie raz widział śmierć z bliska, nawet śmierć kogoś, kogo znał i na kim mu zależało. O tak, to zdarzyło się już tyle razy, że przestał nawet liczyć... Ale przejęcie od Trevena kontroli nad sytuacją oznaczałoby zepchnięcie go na pozycję zwykłego gapia w momencie, kiedy Trev powinien właśnie uświadamiać sobie swą władzę. Im wcześniej zacznie to robić, tym chętniej po śmierci Randala zaakceptują tę władzę inni.
A zatem, nawet jeśli młody następca tronu nie ma żadnego doświadczenia w radzeniu sobie z tego rodzaju sytuacjami, nikt inny, tylko on winien tutaj rządzić.
Treven wziął głęboki oddech. Sprawiał takie wrażenie, jakby chciał czym prędzej oddać tę władzę Vanyelowi. Ale zamiast to zrobić, powiedział tylko:
- W istocie nie jestem tu ekspertem, heroldzie Vanyelu. Może zechciałbyś się temu przyjrzeć?
Van skinął potakująco. Stef zadrżał i jeszcze szczelniej otulił się swym płaszczem. Vanyel przyklęknął obok pobladłego następcy tronu i zbadał ciało, nie okazując cienia emocji, chociaż naprawdę chciał zapłakać nad biednym staruszkiem.
- Szyja jest złamana, czaszka pęknięta - powiedział cicho. Spojrzał w górę i zobaczył ciemny kształt wieży na tle nieba. - Kilchas ma obserwatorium na jej szczycie -
rzekł do Trevena. - Wspominał coś o tym, że wybiera się tam dzisiejszego wieczoru?
Dołączyła do nich jeszcze para heroldów: Tantras i Lissandra. Lissandra skuliła się w sobie, jakby było tak zimno, że płaszcz nie był w stanie jej ogrzać.
- Och, na bogów - powiedziała załamującym się głosem. - Tak, mówił mi, że zamierza tam pójść, jeśli tylko się wypogodzi. Pryny miał koniugować z Okiem Aberdeen czy coś takiego. To występuje raz na sto lat i Kilchas chciał to zobaczyć. Był taki podniecony, kiedy o zachodzie słońca przejaśniło się... - Załkała i odwróciła się, chowając twarz w ramieniu Tantrasa. Ten owinął ją swym płaszczem i popatrzył na trójkę klęczących na śniegu.
- Biedny staruszek - wychrypiał. - Musiał być tak pochłonięty swoimi obserwacjami, że zapomniał spojrzeć, gdzie stawia stopy.
- Na szczycie wieży roi się pewnie od zamarzniętych kałuż - odpowiedział Trev. - A parapet sięga tylko do kolan. Może co najwyżej ostrzec, że stoisz na krawędzi, bo przed upadkiem nie uchroni. - Wstał, okrywając się swym dostojeństwem jak nowym płaszczem, ale przydużym, sztywnym i ciut niewygodnym. - Strażniku, czy mógłbyś z łaski swojej dopilnować, aby ciało Kilchasa zaniesiono do kaplicy? Poinformuję Joshela i powiem mu, żeby sprawdził, co trzeba stąd zabrać.
Gwardzista wstał, zasalutował i zostawiwszy latarnię, poczłapał do kwater Gwardii. Minęło sporo czasu, zanim jego granatowy mundur wchłonęła noc.