wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Marra, kobieta, którą zastąpiłaś, była moją najbliższą przyjaciółką. Zmarła od zarazy w Certando. Mógłbym ci bardzo utrudnić życie. Nie zrobiłem tego przedtem i nie robię teraz. Co więcej, od początku okazuję ci, że mi się podobasz. I nie ma w tym nic zdrożnego.
Puścił ją, zdając sobie nagle sprawę, że trzymał za mocno i że znajdują się w publicznym miejscu. Instynktownie rozej­rzał się - na szczęście akurat nie było widać żadnych Barbadiorczyków. Czuł znajomy ucisk w piersiach, jakby miał wrócić ból, który zawsze nadchodził, gdy wspominał Marrę. Jego pierwsza prawdziwa przyjaciółka. Dwoje zaniedbanych dzieci o głosach, które były darem Eanny, przez trzy lata opowiada­jących sobie nocą o swoich lękach i marzeniach. Jego pierwsza kochanka. Pierwsza śmierć.
Cartiana nie ruszyła się z miejsca, a w jej oczach pojawił się błysk - być może na wzmiankę o śmierci - który sprawił, że Devin gwałtownie zrewidował ocenę jej wieku. Przedtem są­dził, że jest starsza od niego, ale teraz nie był już tego pewien.
Czekał, oddychając po swym wybuchu nieco szybciej, aż w końcu usłyszał bardzo ciche słowa:
- Za dobrze śpiewasz.
Zamrugał ze zdziwienia. Nie tego się spodziewał.
- Muszę bardzo ciężko pracować nad swoimi występami - ciągnęła, po raz pierwszy się czerwieniąc. - Rauder jest dla mnie trudny - cała jego muzyka. A ty dziś śpiewałeś Pieśń miłości, nawet o niej nie myśląc, bawiłeś innych, usiłowałeś oczarować mnie... Devinie, ja się muszę podczas śpiewu sku­pić! Denerwowałeś mnie, a kiedy się zdenerwuję, wszystkim dogryzam.
Devin ostrożnie wciągnął powietrze i przez chwilę rozglądał się po pustej, zalanej słońcem ulicy.
- Czy nie wiesz... - zaczął - czy nikt ci nigdy nie powie­dział... że można, a nawet trzeba mówić takie rzeczy - szcze­gólnie ludziom, którzy muszą z tobą pracować?
Potrząsnęła przecząco głową.
- Nigdy nie potrafiłam o tym mówić. Nigdy.
- No to dlaczego robisz to teraz? - zaryzykował. - Dlaczego poszłaś za mną?
Nastąpiła przerwa dłuższa niż poprzednio. Zza rogu wy­padła grupka czeladników, którzy widząc ich razem, zaczęli wykrzykiwać różne sprośności. Nie byli na szczęście złośliwi, poszli więc swoją drogą, nie wszczynając awantury. Na bruku zaszeleściło kilka niesionych wiatrem czerwonych i złocistych liści.
- Coś się wydarzyło - rzekła Catriana d'Astibar - i Menico powiedział wszystkim, że nasz sukces zależy od ciebie.
- Wysłał cię po mnie Menico? - Po niemal sześciu wspólnie spędzonych latach było to prawie całkowicie niemożliwe.
- Nie - odparła Catriana, szybko potrząsając głową. - Nie, powiedział, że wrócisz na czas, że nigdy się nie spóźniasz. Ja się jednak bardzo denerwuję tym występem. Nie mogłam tak po prostu czekać. Przecież wybiegłeś trochę... no... rozdraż­niony.
- Trochę - zgodził się poważnie Devin, zauważając, że wre­szcie uznała za stosowne przybrać skruszoną minę. Czułby się jeszcze pewniej, gdyby go tak nie pociągała. Nawet teraz nie potrafił przestać myśleć, jak wyglądałyby jej piersi uwolnione ze sztywnego, nazbyt zabudowanego stanika. Wiedział, że Marra by mu to powiedziała, a nawet pomogła w podboju. Ro­bili dla siebie takie rzeczy, a potem dzielili się opowieściami w ciągu tego ostatniego roku poprzedzającego jej śmierć w Certando.
- Lepiej powiedz mi, co się stało - powiedział, usiłując zmie­nić tok swoich myśli. Fantazjowanie i wspomnienia były nie­bezpieczne.
- Zeszłej nocy zmarł wygnany diuk, Sandre - rzekła Catria­na. Rozejrzała się, lecz ulica znów była pusta. - Z jakiegoś powodu - nikt nie wie dlaczego - Alberico pozwolił wystawić jego ciało na widok publiczny w pałacu Sandrenich dziś wie­czorem i jutro rano, a potem...
Przerwała, lecz jej błękitne oczy płonęły. Devin skończył za nią, czując przyśpieszone bicie serca:
- Pogrzeb? Pełne obrzędy? Nie mów!
- Pełne obrzędy! I, Devinie, Menico został zaproszony na przesłuchanie dziś po południu! Mamy szansę dać największy występ roku w całej Dłoni! - Teraz wyglądała bardzo młodo. I niepokojąco pięknie.

v