wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...


Siedzą wróble na płocie, nastroszyły piórka z zimna, pokurczyły się jak Wawrzonkowe piąsteczki.
Myślę sobie: „Obwiesie, drapichrusty, nicponie z was i obieżyświaty. Ale Kacperek nie da wam zimą z głodu uświerknąć, trudno, takie tałatajstwo też widać potrzebne na świecie”.
Zeszły dzieci ze strychu z wypchanymi woreczkami i zawieszają je u pułapu.
Poskrzypuje od pieca babulkowy kołowrotek:
- Dobrze, dobrze robicie, że o ptaszkach pamiętacie - mówi babulka. - Uświerkłyby bez was, chudziny, bo to latoś bociany w czas odleciały... Sroga zima idzie na świat...
O MYSICH PSOTACH I JAK ZAMIAST MYSZY MOŻNA ZŁAPAĆ KOTAMinęły słoty.
Myślę sobie: „Teraz to już pewno zaraz będzie wiosna!” Ale gdzie tam, sypią się takie białe piórka z nieba, nie wiem, kacze czy gęsie, ludzie to nazywają - „śnieg”.
Okienka zamarzają, że nawet wróbli przez nie nie widać, choć wiem, że ciągle za szybami podrygują.
Przyczajam się, jak tylko mogę, w izbie, żeby mnie aby do tego kurnika nie wyprawili. Gospodyni wygania mnie co dzień na podwórko, ale ja pospaceruję trochę i niech tylko kto drzwi odemknie - to zaraz myk! do izby.
Wypatrzyłem niedawno, że naprzeciwko rogu pieca mają myszy w ścianie norę. Tych myszy w chałupie tyle, że sobie rady dać nie można. Podobno się z pola to tałatajstwo sprowadziło!
Przędzie babcia dzisiaj taką wielką kądziel kłaków, gospodyni łata worki, co je myszy w komorze pocięły, Mruczek zwinął się w kłębek i chrapie na tych wylatanych workach, a ja stoję sobie wysoko na kominie na jednej nodze i niby śpię, a jednym oczkiem zerkam na tę mysią norę.
Aż tu nagle patrzę - wyskakuje mysz z tej nory, jakby nigdy nic! Pokręciła się pod ławką, zawinęła się koło pieca, pomerdała ogonem i hyc! do nory z powrotem.
Aż się we mnie wszystko zatrzęsło! A tu już druga szasta ogonem koło komina l
Myślę sobie: „Czekajcie, gryzikrupki!... Już ja wam pokażę!”
Cichusieńko jak aniołek sfrunąłem na ziemię i przycupnąłem tuż za rogiem pieca, na wprost mysiej nory.
- Czekajcie, gryzikrupki, w kopanie na polu mi się z wami nie udało, ale teraz mi się uda! Nie bójcie się, nie będzie gospodyni worków po waszych zębiskach łatała. Niedoczekanie! Już Kajtuś się z wami rozprawi!
Stoję, stoję, już mi nogi całkiem zdrętwiały i szyja ścierpła, a ja nic, tylko oczyska wybałuszam w tę norę jak wrona w gnat. Czatuję, ani drgnę!... Nic, cicho.
Aż tu nagle... w tej norze coś mignęło... Patrzę - wąsiczki, a pod wąsiczkami węszący nosek, a nad noskiem oczki jak pacioreczki...
- Bij, kto w Boga wierzy!
- Hop! Siuup! Ciup!... Gdzie mój dziób! Łupnąłem w coś twardego! Co się dzieje?! Co za wrzask?!... Mysz kocim głosem miauczy? Czy co?
- Miau. Miauuu!... Miauuuuu!... - aż się szyby trzęsą.
Mruczek tarza się przy norze i wrzeszczy: - Miauuuu! Ja mam pełny dziób kociej sierści, a po myszy - ani śladu!
Stoję, nic nie rozumiem.
Nadbiegły babcia z gospodynią.
- Co się tu znowu stało?
- Polowali widać na jedną mysz - powiada babcia - czatowali po dwóch stronach pieca, nie wiedząc o sobie, rzucili się na nią razem i Kajtek, zamiast mysz, łupnął Mruczka w szyję!
Oj, było z nas śmiechu, było!
Mruczek z przekrzywioną szyją usiadł z powrotem na workach i miał bardzo obrażoną minę, ale cóż ja byłem winien, że mu się też nagle zachciało po kryjomu polować na myszy?
Gospodyni wróciła do przerwanej roboty i - szach-mach! łata worki, że aż strach, podszedłem do niej, a ona mówi:
- Dobry Kajtek, porządny bociuś, myszy nam płoszy!
I wyciągnęła rękę, żeby mnie pogłaskać, a tu jej z palca - hop! taki srebrny ślimaczek i - hyc... hyc... hyc!... podskakuje sobie po podłodze, dalejże ja za nim - dopadłem i - łyk! połknąłem czym prędzej. Niechże chociaż ślimaka połknę, kiedy mi mysz uciekła.
Myślę sobie: „Teraz mi gospodyni jeszcze piękniej podziękuje!”
A tu tymczasem gospodyni na mnie - hurru-burru!
- Coś ty zrobił najlepszego, Kajtek? Naparstek mi połknąłeś, a i jakże ja te twarde worczyska będę szyła bez naparstka?!
No, i jak z tymi ludźmi trafić do ładu?!
O FILIPIE, FREDZIU KICIE I O TYM, KTO KOMU URATOWAŁ ŻYCIEBabcia zrobiła nową kądziołkę, wielką jak stóg siana, i poszła z gospodynią po ziemniaki do piwnicy, a ja sobie myślę: „Na tej kądziołce toby się siedziało jak na bocianim gnieździe!”
Więc sfrunąłem sobie z pieca prosto na kądziołkę, umościłem się wygodnie, w nogi mi ciepło, myślę sobie: „Gospodyni przyjdzie, to mnie pochwali!”
A tu znowu na odwrót! Wróciły z ziemniakami, narobiły gwałtu, że im kądziel potarmosiłem, i - buch!... znowu się znalazłem na podwórzu.

v