wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

I stała się rzecz najgorsza.
- Panie Pawle! - krzyknęła na całą ulicę, aby zwrócić moją uwagę.
- Hej, to ja! Poznaje mnie pan?! Panie Pawle! Co za spotkanie!
Ku mojemu przerażeniu, krzyk Czapli zwrócił uwagę Batury, który zerknął w naszą stronę. Zdziwieni epizodem Małgorzata i chłopcy popatrzyli na mnie, a ja natychmiast odwróciłem się plecami do kawiarni.
- Czy Batura patrzy w naszą stronę? - zapytałem Małgorzaty.
- On tu idzie - pobladła. - O, rany!
A Czapla jak gdyby nigdy nic, wciąż mnie wołała.
- Panie Pawle! Hej, to ja!
Nie było czasu na nic. Należało uciekać. Szybko!
- Zabierajcie ten sprzęt - warknąłem do chłopców. - Ewakuujemy się oddzielnie.
Spotkamy się przy jeepie na Reja! Ja idę z Małgorzatą!
Pociągnąłem zaskoczoną obrotem sprawy nauczycielkę i ruszyłem w górę ulicy.
Natychmiast zmieszaliśmy się z tłumem. Nie odwróciłem się za siebie ani razu, a coraz bardziej natarczywe nawoływania Czapli po prostu zignorowałem. Kiedy wreszcie przyspieszyłem, poczułem za sobą jej obecność. Przybiegła zdyszana.
- Panie Pawle, co się stało? - dziwiła się dotrzymując nam kroku.
- Wołam i wołam, a pan nic! To ja. Poznaje mnie pan?
- Pewnie, że poznaję, ale teraz idź z nami grzecznie. I nie oglądaj się! Zamilkła zdruzgotana moim opryskliwym tonem, a potem rzuciliśmy się niemal biegiem w górę ulicy, aby uciec przed Baturą. Nie ma co, Czapla o mały włos nie zdemaskowała mnie przed Jerzym, chociaż obawiałem się, że ten i tak mnie rozpoznał. Dobrze, że chociaż poznałem jego najbliższe plany. Gdyby Czapla zjawiła się na Staromiejskiej wcześniej, nic byśmy nie podsłuchali. W sumie mogłem mówić o dużym szczęściu.
- Co tam się działo? - dopytywała się Czapla podczas biegu na plac Pokoju. - Przed kim uciekamy?
- Cicho, dziewczyno! - syknęła Małgorzata. - Biegnij!
Kiedy dobiegaliśmy do Rosynanta, byli już tam chłopcy. W przeciwieństwie do nas uciekli małą uliczką prostopadłą do Staromiejskiej, opodal mostu na Łebie.
- Wsiadamy! - zakomenderowałem. - Szybko!
- Ten Batura pytał o pana - oznajmił Młokos.
- Ale chyba nie widział magnetofonu i mikrofonu - dodał Ballada.
- W porę schowaliśmy!
- Ale wie, że depczemy mu po piętach - mruknąłem, usiadłszy za kierownicą.
Zapaliłem szybko silnik i ruszyłem z piskiem opon w kierunku głównej ulicy Lęborka.
Pierwszy przystanek zrobiliśmy na stacji benzynowej za autostradą na Wejherowo i Gdańsk. Ani alfa romeo, ani żadne inne podejrzane pojazdy nie jechały za nami, więc pościg wykluczyliśmy. Niemniej jednak cały czas miałem się na baczności, już to wysiadając z zaparkowanego za stacją Rosynanta, już to siadając w barze przy oknie z widokiem na szosę.
- Jeśli Batura mnie zauważył - rzekłem do czwórki towarzyszy, obserwując uważnie ulicę - będzie się miał na baczności. Pewnie nie może zrozumieć, jakim cudem wpadłem na trop skarbu von Lipowa, to znaczy pamiątek rodzinnych. Jeśli o mnie chodzi, nie wiedziałem,
że Jerzy ogłasza się w prasie niemieckiej jako firma usługowa. Badania geologiczne, dobre sobie! Zapewne niejeden niemiecki właściciel chciałby odnaleźć na Pomorzu albo na Warmii i Mazurach jakiś zakopany przed wojną skarb. Spryciarz! To dlatego nauczył się niemieckiego. Założył firmę i działa legalnie. Nie mogę nawet pójść na policję z donosem.
Ale ostrzegam was, to niebezpieczny człowiek. Nic go nie powstrzyma przed porwaniem i zrobieniem krzywdy bliźniemu. Dlatego wrócimy nad Jasień, gdzie was zostawię, abyście mogli dalej podsłuchiwać kaczki i dzikie gęsi.
Chłopcy nie ukrywali swojego rozczarowania moją decyzją, Małgorzata mnie poparła i tylko Czapla siedziała cicho, nic nie rozumiejąc z tego, co mówiłem. Zresztą zaraz przeprosiła nas i udała się do toalety.
- Możemy się przydać - jęczeli chłopcy. - Przecież, to dzięki nam pan tutaj przyjechał.
- Chłopcy, dość! - fuknęła na nich Małgorzata. - Przyjechaliście nad Jasień po to, aby obserwować przyrodę, ptaki, a później napisać sprawozdanie. Nie jesteście detektywami, a przyrodnikami!
- Ale bycie detektywem jest tak pasjonujące! - sprzeciwiał się Młokos.