wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Spojrzawszy w dół ujrzałem Eusebię. Znajdowała się w stanie, jaki wielokrotnie mogłem zaobserwować u naszych klientów w Wieży Matachina: jej oczy błyszczały podnieceniem, a twarz wykrzywiało pragnienie zwrócenia na siebie uwagi przez co wyglądała jednocześnie młodziej i starzej niż do tej pory. Nie bardzo mogłem zrozumieć, co do mnie wykrzykuje, więc nachyliłem się, aby ją lepiej słyszeć.
- Niewinna! Ona była niewinna!
Nie był to odpowiedni moment na to, aby wyjaśniać jej, że nie ja sądziłem Morwennę, więc tylko skinąłem głową.
- Zabrała mi Stachysa, a teraz nie żyje! Rozumiesz? Była niewinna, a teraz ja jestem szczęśliwa!
Ponownie skinąłem głową i obszedłem jeszcze raz szafot.
- To ja ją zabiłam, nie ty! - wrzasnęła Eusebia.
- Jak sobie życzysz! - odkrzyknąłem.
- Niewinna! Znałam ją, zawsze była taka ostrożna! Na pewno przygotowała sobie jakąś truciznę. Umarłaby, zanim byś się do niej zabrał!
Hethor chwycił ją za ramię i wskazał na mnie.
- To mój pan! Mój własny, najwłaśniejszy!
- A więc zbrodnię popełnił ktoś inny albo może obaj rzeczy­wiście umarli z powodu choroby…
- Tylko sam Demiurg może wymierzać ostateczną sprawiedli­wość! - zawołałem. Tłum nadal hałasował, choć już nie tak bardzo, jak zaraz po egzekucji.
- Zabrała mi Stachysa, a teraz nie żyje! Wspaniale! - I jeszcze głośniej: - Och jakże cudownie!
Wykrzyknąwszy te słowa, Eusebia zanurzyła twarz w bukiecie, jakby pragnąc napełnić płuca po brzegi słodkim aromatem róż, ja zaś wrzuciłem głowę Morwenny do przeznaczonego na to kosza, po czym wytarłem ostrze miecza strzępem szkarłatnej tkaniny, który podał mi Jonas. Kiedy ponownie spojrzałem na Eusebię, leżała bez życia na ziemi, otoczona kręgiem gapiów.
Wówczas nie poświęciłem temu wydarzeniu większej uwagi, przypuszczając że zapewne serce kobiety nie wytrzymało nad­miaru uniesień. Jednak później tego samego dnia alkad polecił miejscowemu felczerowi dokładnie zbadać bukiet, okazało się, ze kwiaty były nasączone silną trucizną niewiadomego pochodzenia. Przypuszczam, iż Morwenna wchodząc na szafot ściskała w dłoni fiolkę z trucizną i zdołała spryskać nią bukiet, kiedy po napiętnowaniu rozpalonym żelazem oprowadzałem ją dookoła pomostu.
 
* * *
Pozwólcie, że teraz przerwę na chwilę mą opowieść i zwrócę się bezpośrednio do was, mimo że kto wie, czy nie dzieli nas przepaść niewyobrażalnych eonów. Choć wydarzenia, które do tej pory opisa­łem - od zamkniętej bramy nekropolii do festynu w Saltus - obejmują większą część mego dorosłego życia te zaś, które nieba­wem przedstawię, rozegrały się w ciągu zaledwie kilku miesięcy, to odnoszę wrażenie, jakbym nie dotarł jeszcze nawet do połowy historii. Ponieważ nie chcę, aby wypełniła ona bibliotekę jeszcze większą od tej, w której poznałem starego Ultana, będę pomijał wiele wydarzeń. Wspomniałem o egzekucji Agilusa, brata Agii, ponieważ ma ona wielkie znaczenie dla dalszego rozwoju wydarzeń, oraz o zgładzeniu Morwenny, ponieważ śmierci tej kobiety towarzyszyły ze wszech miar niezwykłe okoliczności, nie będę natomiast opowiadał o innych egzekucjach, chyba że z takich lub innych powodów któraś z nich miałaby okazać się dla was interesująca. Tak więc, jeśli lubujecie się w opisach cierpień i śmierci, me znajdziecie w mojej opowieści tego, co sprawia wam rozkosz. Powiem tylko ze złodzieja bydła spotkało z mojej ręki to, co miało go spotkać, czytając relację z mojej dalszej wędrówki, musicie pamiętać że wykonywałem zawód, którego mnie nauczono, wszędzie tam, gdzie mogłem odnieść z tego jakąś korzyść, choć w samej relacji pomijam te sprawy milczeniem.
ROZDZIAŁ V
 
Granica
 
Tego wieczoru Jonas i ja jedliśmy kolację w pokoju. Przeko­nałem się na własnej skórze, że bardzo przyjemnie jest być popu­larnym i powszechnie znanym, ale na dłuższą metę jest to bar­dzo męczące i człowiekowi szybko nudzi się odpowiadanie w kółko na te same prymitywne pytania i grzeczne odrzucanie pijackich zaproszeń.
Między mną i alkadem doszło do drobnego nieporozumienia w kwestii zapłaty, jaką miałem otrzymać za pracę. Ja zrozumiałem naszą umowę w ten sposób, że oprócz zaliczki którą dostałem dwa dni temu, otrzymam także pełną stawkę za każdego klienta zaraz po jego śmierci, podczas gdy zdaniem alkada miałem dostać wyna­grodzenie za wszystkich trzech razem, kiedy skończę z ostatnim. Na coś takiego nigdy bym się nie zgodził, a szczególnie po tym, co usłyszałem od zielonego człowieka (przez wzgląd na lojalność wobec Vodalusa nikomu nie zdradziłem otrzymanej od niego informacji). Jednak kiedy zagroziłem, że nie zjawię się na placu nazajutrz po południu, alkad natychmiast przystał na moje warunki i rozstaliśmy się w zgodzie.
Teraz siedziałem z Jonasem nad półmiskiem dymiącego mięsiwa i butelką wina, zamknąwszy uprzednio drzwi na skobel i pouczywszy karczmarza że ma nikomu nie mowić iż przebywam pod jego dachem. Byłbym zupełnie spokojny gdyby nie to, że wino w moim kubku przywiodło mi na myśl bolesne wspomnienia o znacznie szlachetniejszym trunku jaki Jonas znalazł w dzbanie minionego wieczoru zaraz po tym, jak potajemnie wydobyłem z ukrycia Pazur, aby mu się przyjrzeć.
Jonas chyba obserwował mnie, kiedy tak wpatrywałem się w po­wierzchnię bladoczerwonego płynu, gdyż także nalał sobie wina i powiedział:
- Pamiętaj, że nie jesteś odpowiedzialny za wyroki. Gdybyś tu nie przybył, oni i tak musieliby ponieść karę, a kto wie, czy nie zaznaliby większych cierpień, gdyby trafili w mniej sprawne ręce.
Zapytałem go, o czym właściwie mówi.
- Widzę, że rozmyślasz nad tym, co zdarzyło się dzisiaj.
- Moim zdaniem wszystko poszło jak należy.
- Wiesz, co powiedziała ośmiornica po wyjściu z łóżka syreny? „Nie neguję twoich umiejętności, wręcz przeciwnie, ale sprawiasz wrażenie, jakby trochę brakowało ci poczucia humoru".
- Po egzekucji zawsze jesteśmy nieco przygnębieni - w każdym razie tak powiadał mistrz Palaemon, a ja przekonałem się na własnej skórze, że miał rację. Nazywał to często psychologiczną reakcją wywołaną przez bodźce mechaniczne, co wówczas uważałem za oksymoron, ale teraz nie jestem już tego taki pewny. Widziałeś wszystko, czy może byłeś zbyt zajęty?
- Prawie przez cały czas stałem na stopniach szafotu.

v