wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...


„Zwariował staruszek... — pomyślał Joe. Przecież tam płyną potoki wody. Zaleje mu podłogę...”
Jeszcze krok. Wejście do pawilonu było osłonięte od wiatru. Drzwi otwierały się do wewnątrz...
Wpadli wszyscy czworo do środka i zatrzymali się w drzwiach. Profesor Reginald Snider nie powiedział ani słowa, stał zupełnie nieruchomo, nie czując wody, która spływała mu po twarzy z mokrych, zmierzwionych włosów... Joe Alex przetarł oczy. Wszystko w jego umyśle krzyczało rozpaczliwie: nie, to niemożliwe! Oszukano mnie! Oszukano... to się nie mogło stać!
Ale stało się i wiedział o tym od pierwszej sekundy.
James Jowett zrobił krok ku przodowi i skamieniał.
— Jak to? — powiedział tak cicho, że gdyby Joe nie stał tuż obok niego, słowa te zginęłyby w grzmocie wichury dudniącej po dachu i wyjącej wokół ścian pawilonu. — Jak to? On przecież...
Jowett umilkł.
A Karolina Beacon powiedziała łamiącym się głosem:
— Dziadku Johnie... dziadku... Co to za głupie żarty?... Znowu... — Chciała zbliżyć się do niego, ale Joe powstrzymał ją.
— To nie żarty... — powiedział cicho. — Tym razem generał Somerville naprawdę nie żyje.
Jeszcze jeden piorun, bardzo blisko. Blask. Półmrok. Blask. John Somerville siedział za stołem. Gdyby nie wielka czerwona plama na piersi w miejscu, gdzie u żywego człowieka bije serce, można byłoby przypuszczać, że śpi. Głowę miał odchyloną ku tyłowi, oczy przymknięte, a na twarzy wyraz absolutnego spokoju. Jedna ręka spoczywała bezwładnie na stole, zakrywając rozsypane zdjęcia Yeti i Ladni, druga zwisała wzdłuż poręczy fotela, dotykając niemal podłogi, gdzie tuż pod wyprostowanymi, szczupłymi palcami umarłego leżał porzucony ogromny bębenkowy rewolwer colt — kaliber 45.
Joe zrobił krok ku przodowi, dotknął grzbietem dłoni czoła generała i cofnął się, opuściwszy rękę. Czoło było zimne.
Nikt nie poruszył się. I wtedy właśnie, poprzez grzmot fal i ryk wichury, usłyszeli cichy daleki okrzyk:
— Tatuuuuusiuuu...!
Jowett odwrócił się gwałtownie i skoczył. Nisko pochylony, uczepiwszy się barierki, zdążył chwycić Dorothy Snider, która pośliznęła się biegnąc. Szarpnął i nogi jej, które zsuwały się jak na zwolnionym filmie pod barierką, znieruchomiały. Joe rzucił się na pomoc, ale Jowett nadludzkim wysiłkiem wyciągnął dziewczynę na skalny pomost, wziął na ręce i wpadł do pawilonu.
Postawił ją dysząc ciężko. Dorothy jak zahipnotyzowana, nie zdając sobie sprawy z tego, że uniknęła przed sekundą śmierci, zaczęła wpatrywać się w ciało na fotelu. Nagle wyciągnęła rękę i wskazując Somerville’a zaczęła śmiać się okropnym, obłąkanym śmiechem.
— On... on... — głos jej załamał się i wyszeptała. — Po śmierci... po śmierci...
A potem zamknęła oczy i osunęła się zemdlona na podłogę.
Rozdział 11
Pan mój będzie pomszczony
 
Deszcz padał nadal, ale gwałtowna wichura uspokajała się z wolna. Zrobiło się nieco widniej. Telefon stał w hallu. Nie odwracając się, nie mówiąc ani słowa, Joe pierwszy wszedł do domu i skierował się do aparatu.
Podnosząc słuchawkę słyszał za sobą ciche szuranie stóp. Karolina nie płakała, na szczęście.
Nie chciał odwracać głowy, nie mógł spojrzeć jej w oczy.
Ostatni daleki grzmot. Krople coraz ciszej bębniły po wielkich szybach podwójnych oszklonych drzwi. Czekał.
Nakręcił numer, zmusił się do uniesienia głowy i spojrzał na nich. Reginald Snider stał obok Dorothy, która nadal była śmiertelnie blada, ale przyszła już do siebie, chociaż w oczach jej wciąż jeszcze czaił się wyraz przerażenia. Jowett patrzył na Alexa w milczeniu, spokojny, zamyślony, jak gdyby to, co się stało, nie dotarło do jego świadomości w całej swej grozie.
Karolina miała przymknięte oczy. Oparła się plecami o ścianę, wargi jej drżały. Widział, że opanowuje się z najwyższym trudem. Co myślała?...
Odwrócił głowę. Przyjechał tu z nią przecież, żeby strzec kruchego życia tego staruszka, którego kochała i który ją kochał na swój groteskowy sposób...
W tej samej sekundzie pomyślał o tym, że Karolina jest już panią tego domu. A jeszcze tak niedawno on, Alex, mówił jej, że generał żyje nadal. Czy żył jeszcze wtedy?

v