wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Idaho szukał usprawiedliwienia dla już obranego kursu działania.
- Wykryliśmy kult Alii na Giedi Prime - rzekł Idaho.
Leto zachował milczenie, podczas gdy ghola podawał szczegóły. Jakie to nudne! Leto pozwolił swoim myślom oderwać się od przemowy Idaho. W obecnych czasach czciciele dawno nieżyjącej siostry jego ojca służyli tylko jako źródło sporadycznej rozrywki. Duncanowie prawdopodobnie postrzegali ich aktywność jako rodzaj potencjalnego zagrożenia.
Idaho skończył czytać. Jego agenci byli dokładni - temu nie można było zaprzeczyć. Dokładni do znudzenia.
- To nic więcej, jak tylko wskrzeszony kult Izydy - rzekł Leto. -Moi kapłani i kapłanki będą mieli trochę zabawy, likwidując go wraz z jego wyznawcami.
Idaho potrząsnął głową, jak gdyby reagując na jakiś glos wewnątrz niej.
- Bene Gesserit wiedzą o tym kulcie - powiedział. Dopiero to zainteresowało Leto.
- Zakon żeński nigdy nie wybaczył mi, że odebrałem im ich pro­gram eugeniczny - powiedział.
- To nie ma z tym nic wspólnego.
Leto ukrył rozbawienie. Duncanowie zawsze byli niezwykle wra­żliwi na punkcie programu chowu, chociaż niektórzy z nich co jakiś czas mieli w nim do spełnienia jakąś rolę.
- Rozumiem - rzekł Leto. - Cóż, wszystkie Bene Gesserit są nieco więcej niż trochę zwariowane, ale przecież szaleństwo to chaotyczny zbiór niespodzianek. Niektóre z nich mogą być wartościowe.
- Niestety, nie dostrzegam w tym żadnych zalet.
- Myślisz, że za tym kultem stoi zakon żeński? - zapytał Leto.
- Tak.
- Wyjaśnij to.
- Mają świątynię. Nazywają ją "Świątynią Krysnoża".
- Rzeczywiście? No więc?
- A ich główna kapłanka zwie się "Strażniczką Światła Jessiki". Czy to nic nie sugeruje?
- Urocze! - Leto nie starał się już ukryć swojego rozbawienia.
- Co w tym uroczego?
- Łączą moją babkę i ciotkę w pojedynczą boginię.
Idaho powoli pokręcił głową z boku na bok, nic nie rozumiejąc.
Leto pozwolił sobie na mała wewnętrzną pauzę, trwającą mniej niż mgnienie oka. Wewnątrz-babka nie przywiązywała szczególnej wagi do kultu z Giedi Prime. Zmusił się do oddalenia jej wspomnień i toż­samości.
- Jak sądzisz, co jest celem tego kultu? - zapytał Leto.
- To oczywiste. Konkurencja religijna dla podminowania twego autorytetu.
- To zbyt proste. Czymkolwiek jeszcze mogą być, Bene Gesserit to nie prostaczki.
Idaho czekał na wyjaśnienie.
- Chcą więcej przyprawy! - powiedział Leto. - Więcej Matek Wielebnych.
- Zatem będą cię nękać, dopóki się nie wykupisz?
- Rozczarowujesz mnie, Duncanie.
Idaho spojrzał na Leto, który wydobył z siebie westchnienie. Skomplikowany gest, nie przystający już do jego postaci. Duncanowie zazwyczaj byli bystrzejsi, ale Leto przypuszczał, że czujność tego właśnie Duncana jest przyćmiona planowanym spiskiem.
- Wybrały Giedi Prime na swoją siedzibę - powiedział Leto. - Co to sugeruje?
- Tam była twierdza Harkonnenów, ale to stara historia.
- Twoja siostra umarła na Giedi Prime jako ich ofiara. Słusznie, że w myślach identyfikujesz tę planetę z Harkonnenami. Dlaczego nie wspomniałeś o tym wcześniej?
- Nie sadziłem, że to istotne.
Leto ściągnął usta w wąską linię. Nawiązanie do siostry zakłopo­tało Duncana. Ten człowiek wiedział - rozumowo - że był jedy­nie ostatnim z długiego szeregu cielesnych inkarnacji, wszystkich bę­dących wytworami aksolotlowych zbiorników Tleilaxan, wywiedzionych na dodatek z oryginalnych komórek prawdziwego Idaho. Duncanowie nie mogli uciec od swoich wskrzeszonych wspomnień. Ten też wiedział, że Atrydzi uratowali go z harkonneńskiej niewoli.
"A czy ja niby jestem kimś innym? - pomyślał Leto. - Cały czas pozostaję Atrydą."
- Co chcesz właściwie powiedzieć? - zapytał z naciskiem Idaho. Leto zadecydował, że sytuacja wymaga krzyku. Pozwolił sobie, by był głośny:
- Harkonnenowie łupili Diunę z przyprawy!
Idaho cofnął się o krok. Leto kontynuował już nieco cichszym gło­sem:
- Na Giedi Prime jest ukryty skład melanżu. Zakon stara się go wyszperać - działając pod przykrywką tych swoich religijnych sztu­czek.
Idaho speszył się. To wyjaśnienie wydawało się być oczywiste. "A ja się omyliłem" - pomyślał.
Krzyk Leto wstrząsnął nim tak, że powrócił do roli Dowódcy Stra­ży Królewskiej. Idaho znał ekonomię Imperium, uproszczoną do ma­ksimum: niedozwolone było jakiekolwiek oprocentowanie; zawsze posługiwano się gotówką. Jedyna moneta nosiła podobiznę zakapturzonej twarzy Leto - Boga Imperatora. Niemniej jednak wszystko oparte było na przyprawie, której wartość, już obecnie niebotycznie wysoka, wciąż wzrastała. W ręcznym bagażu można było pomieścić równowartość ceny całej planety.
"Trzymajcie w ręku mennice i pałace - niech tłuszcza bierze re­sztę" - pomyślał Leto. Tak mówił stary Jacob Broom i Leto usłyszał w sobie jego rechotanie. "Rzeczy nie zmieniły się wiele, Jacobie."
Idaho zaczerpnął głęboko powietrza.
- Należałoby natychmiast powiadomić Urząd Wiary.
Leto nie odpowiedział. Przyjmując to za wskazówkę, by kontynuo­wać, Idaho podjął składanie raportu, ale Leto słuchał go tylko cząstką świadomości, jak gdyby obwodem kontrolowanym - rejestrującym jedynie słowa i gesty Idaho.
A teraz ghola chciał mówić o Tleilaxanach.
"To niebezpieczne dla ciebie, Duncanie."
Ale dla myśli Leto otwarło to nową drogę.
"Przebiegli Tleilaxanie wciąż produkują moich Duncanów z ory­ginalnych komórek. Dokonują czegoś, czego zabrania religia, i wszy­scy o tym wiemy - i ja, i oni. Nie pozwalam na sztuczną manipulację ludzkimi genami, ale Tleilaxanie dowiedzieli się, jak cenię sobie Duncanów jako kapitanów mojej straży. Nie sądzę, by podejrzewali, ile jest w tym z zabawy. Bawi mnie to, że tam, gdzie kiedyś była góra, płynie teraz rzeka niosąca materiał na wysokie mury opasujące mój Serir."
"Oczywiście, Tleilaxanie wiedzą, że ja co jakiś czas wykorzystuję Duncanów we własnym programie eugenicznym. Duncanowie są mieszańcami... i czymś więcej. Każdy ogień musi mieć coś, co go ga­si."
"Moim zamiarem było połączyć go z Sioną, ale teraz to może stać się niemożliwe."
"Ha! Mówi, że chce, bym «zawziął się» na Tleilaxan. Dlaczego nie poprosi o to otwarcie? Czy gotujesz się, by mnie wymienić?"

v