wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Później zdarłam z niego wszystko, oprócz rzeczy, o których wiedziałam, że na pewno są jego własnością, i wygnałam go z naszego dworu w środku nocy. Mógł zginąć albo żerować na słabszych od siebie, lub iść aż do Kolderu — nie interesowało mnie to.
Potem, gdy sprawa została już prawie zapomniana, dzieciak jednego z naszych ludzi uprawiających nieużytki przybiegł do naszych wrót. Gdy tylko złapał oddech, powiedział:
— Jeźdźcy. Mrowie! Mama wzięła łuk i poszła się schować w lesie. Powiedziała, żebym zawiadomił ciebie i sprowadził tatkę.
Miał na myśli wojownika, którego jego matka poślubiła niedługo po osiedleniu się tutaj —jedynego ojca, jakiego znał.
Rovagh szybko zebrał naszych ludzi i wysłał gońca, by skrzyknął okolicznych chłopów, po czym wszyscy wojownicy odjechali. I nie wrócili.
Gdy zapadł zmrok, wezwałam do siebie wszystkich pozostałych moich ludzi i uzbroiłam ich, nie wyłączając Liregan, kucharek i malutkiej Norrie. Zmoczyliśmy strzechę i przenieśliśmy siano i słomę do kamiennych stodół. Stary Moryk, nasz kaleki felczer, usiadł w holu, robiąc strzały. Wspominał przy tym dawne walki, co pomogło nam ustalić taktykę. Parobek Harrel dostarczał strzały obrońcom znajdującym się na dachu.
Wykorzystaliśmy resztki starej ściany i drzwi wstawione przez Rovagha do przedzielenia holu. Otrzymaliśmy dzięki temu dwa pomieszczenia. Przegroda była wystarczająco solidna, by stanowić naszą ostatnią linię obrony. Wszyscy — z wyjątkiem dwóch osób, czuwających na dachu — zebraliśmy się przy klapie, za którą kryło się wejście na górę.
W środku nocy, gdy byliśmy już trochę zmęczeni czekaniem, wystraszeni i osłabieni, bandyci nagle zaatakowali, wyjąc niczym sfora wilków. Ranielle krzyknęła. Zatkałam jej usta.
— Jeśli chcesz być przez nich zgwałcona, wrzeszcz dalej — warknęłam. — Jeśli nie — walcz!
Wcisnęłam jej w ręce łuk. Polowanie na ptaki było damską rozrywką, wyrabiającą celność oka; zostawiłam tę sprawę własnemu biegowi. Wypatrzyłam kilka tuzinów jeźdźców, tak obdartych i brudnych, jak wszyscy włóczędzy; mieli paskudne, złośliwie wykrzywione gęby. Dwaj spośród nich, chyba nie będący ludźmi, mieli tak dziki i zły wzrok, że aż zadrżałam.
Objechali naszą posiadłość wzdłuż murów, krzycząc i wrzucając pochodnie na dziedziniec w nadziei, że nas podpalą. Na szczęście zdążyliśmy zabezpieczyć się przed pożarem. Później przynieśli ciężki taran, by wyważyć bramę. Byłam na to przygotowana. Dwie silne kucharki wystawiły kotły z gorącym tłuszczem i ługiem, z którego mieliśmy zamiar zrobić mydło, i trzymały je w pogotowiu, czekając, aż bandyci znajdą się wystarczająco blisko.
Potem Ranielle napięła cięciwę swego łuku i wycelowała w ostatniego z bandytów. Za pierwszym razem chybiła. Za drugim —już nie. Jęknęłam widząc, że atakujący byli na tyle zdyscyplinowani lub bierni, że nie zrobiło to na nich wrażenia. Ranielle strzelała raz po raz, trafiając o wiele częściej niż chybiając, tak spokojna, jakby to były ćwiczenia albo polowanie na małe ptaki dla rozrywki. Ale to nie wystarczyło. W tej samej chwili, gdy pierwszy z bandytów znalazł się w polu rażenia mego haku, brama runęła, a najeźdźcy z okrzykiem triumfu wjechali do dworu. Pozostały im do sforsowania frontowe drzwi.

v