wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...


„Załamałeś go jak tamtego!” — mamrotał gniewnie. „Ty i twoje głupie próby!” A po-
tem: „Nigdy za wiele ostrożności. Nikomu nie można ufać. Jota w jotę taki sam. Wystaw na próbę jego odwagę, to wszystko”. „Ostrze! Chcesz mieć bezmyślne narzędzie, wykuj
je sobie. A porządnie!” I spokojnie: „Nie mam, do tego serca, nie będę cię już słuchał.
Jeśli chciałeś zbadać granice mojej cierpliwości, to ci się udało”. Potem: „Nie mów mi o więzach krwi i rodzinie. Pamiętaj, kim dla ciebie jestem! To nie o jego lojalność ona się obawia ani o moją”.
Gniewne głosy umilkły, zlały się w jeden, rozpoczęły następną awanturę, tym razem
ostrzejszą. Rozwarłem powieki. Moja komnata stała się polem zażartej bitwy. Obudzi-
łem się w środku zaciekłej kłótni pomiędzy Brusem a mistrzynią Ściegu, która roz-
toczyła nade mną opiekę. Miała ze sobą koszyk z łoziny, z którego wystawały szyjki
butelek. Woń gorczycznego plastra i rumianku napłynęła do mnie tak mocno, że aż
zebrało mi się na mdłości. Brus stał ze stoickim spokojem pomiędzy kobietą a moim
176
łóżkiem. Ręce założył na piersiach, u jego stóp siedziała Wiedźma. Słowa mistrzyni Ściegu turkotały w mojej głowie niczym toczące się kamienie. „W zamku”, „czysta
pościel”, „wiedzieć cośkolwiek o chłopcach”, „ten cuchnący pies”. Nie przypominam
sobie, żeby Brus odezwał się chociaż jednym słowem. Po prostu stał, tak niewzruszony, że czułem jego obecność przez zamknięte powieki.
Potem wyszedł. Wiedźma została na łóżku. Nie w nogach, lecz przy moim boku;
dyszała ciężko, ale nie opuściła mnie i nie zeszła na chłodną podłogę. Ponownie otworzyłem oczy znacznie później, gdy zapadał już wczesny zmierzch. Brus wyciągnął mi
spod głowy poduszkę, wstrząsnął ją i niezręcznie upychał z powrotem. Potem ciężko
usiadł na łóżku.
— Bastardzie. — Odchrząknął. — Nie wiem, co ci jest, nigdy wcześniej czegoś
takiego nie widziałem. W każdym razie to ani z żołądka, ani ze złej krwi. Gdybyś był
trochę starszy, powiedziałbym, że masz kłopoty z dziewczyną. Zachowujesz się jak żoł-
nierz po trzydniowym pijaństwie, ale przecież nie piłeś wina. Chłopcze, co się z tobą dzieje?
177
Patrzył na mnie ze szczerym niepokojem. Tak samo spoglądał, gdy się obawiał, że któraś kobyła poroni, albo kiedy po polowaniu przywożono psy pokiereszowane przez
dziki. Wyraźnie czułem ten niepokój i, nie myśląc co robię, sięgnąłem do jego umy-
słu. Mocna bariera była tam, jak zwykle, ale Wiedźma zaskomlała cicho i trąciła mnie nosem w policzek. Spróbowałem ubrać w słowa swoją zgryzotę, nie zdradzając Ciernia.
— Jestem taki samotny — usłyszałem swój głos i nawet dla mnie brzmiało to jak
żałosna skarga.
— Samotny? — Brus zmarszczył brwi. — Bastardzie, przecież jestem z tobą. Jak
możesz mówić, że jesteś samotny?
I tu rozmowa się skończyła, patrzyliśmy jeden na drugiego nie potrafiąc się porozu-
mieć. Później przyniósł mi jedzenie, ale nie nalegał, bym jadł. I zostawił mi Wiedźmę na noc. Zastanowiłem się odruchowo, jak by suka zareagowała, gdyby otworzyły się tamte
drzwi, ale zaraz sobie uświadomiłem, że nie mam się czym przejmować. Nie otworzą
się nigdy.
Znowu nadszedł ranek. Wiedźma trąciła mnie nosem i zapiszczała, żeby ją wypu-
ścić. Zbyt znękany, by się przejmować zakazami Brusa, sięgnąłem do jej umysłu. Była
178
głodna i spragniona, pęcherz o mało jej nie pękał. Nagle jej odczucia stały się także moimi. Naciągnąłem na siebie tunikę i wyszedłem z suką na zewnątrz, a potem wróci-liśmy do kuchni, po jedzenie. Radość kucharki na mój widok przeszła wszelkie moje
wyobrażenia. Wiedźma dostała pełną misę resztek z poprzedniego dnia, a ja zostałem
posadzony do sześciu grubych plastrów bekonu na ciepłej kromce chleba z pierwsze-
go w tym dniu wypieku. Ostry węch Wiedźmy i jej doskonały apetyt pobudziły moje
zmysły, więc zanim się zorientowałem, już jadłem, choć kierowany nie prawdziwym
apetytem, lecz naturalną potrzebą, właściwą młodym stworzeniom.
Z kuchni Wiedźma zaprowadziła mnie do stajni i chociaż przed wejściem wyco-
fałem się z jej umysłu, czułem się dziwnie odświeżony przez ten krótki kontakt. Brus oderwał się od pracy, zmierzył mnie wzrokiem, zerknął na Wiedźmę, burknął coś do
siebie skwaszony, a potem podał mi butelkę z mlekiem i knot.
— Niewiele jest w ludzkiej głowie rzeczy — powiedział mi — których nie da się
uleczyć pracą albo dbałością o inne stworzenie. U ratlerów kilka dni temu oszczeniła się suka i jeden szczeniak jest za słaby, żeby dać sobie radę. Dzisiaj spróbuj utrzymać go przy życiu.
179
Szczeniak był mały i brzydki, różowe ciało prześwitywało przez ciemnobrązową sierść. Oczy miał jeszcze mocno zamknięte, a zbyt duża skóra, która miała mu się przydać, kiedy będzie rósł, marszczyła się nad pyszczkiem. Cienki ogonek wyglądał zupeł-
nie jak szczurzy, aż się zdziwiłem, że matka nie rozszarpała własnych szczeniaków, tak były podobne do szkodników. Psiak rzeczywiście miał niewiele sił i chęci do życia, ale dotąd zajmowałem go ciepłym mlekiem i knotem, aż wreszcie zaczął troszeczkę ssać
i doszedł do siebie na tyle, że matka zaczęła go obwąchiwać i wylizywać. Odczepi-
łem jedną z jego silniejszych sióstr od sutka i wtłoczyłem mojego podopiecznego na
jej miejsce. Zresztą suczka miała brzuszek okrągły i pełny; ssała tylko z rozpędu. Była biała, z czarną łatką nad okiem. Chwyciła mój mały palec, przyssała się do niego i już było czuć przyszłą ogromną siłę jej szczęk. Brus opowiadał mi o psach na szczury, któ-
re potrafiły uczepić się nozdrzy szarżującego byka. Pogardzał ludźmi, którzy uczyli psy podobnych sztuczek, ale też darzył ogromnym respektem psa o odwadze tak wielkiej,
że potrafił rzucić się na byka. Nasze ratlery były hodowane w jednym celu, zgodnym
z odwieczną tradycją, i przeprowadzały regularne patrole w składach kukurydzy oraz
w spichlerzach, polując na szczury.
180
Spędziłem przy szczeniaku całe rano, a w południe odszedłem, nagrodzony widokiem psiaka o brzuchu okrągłym jak kulka i twardym od mleka. Później sprzątałem
stajnie. Brus obarczał mnie kolejnym zadaniem od razu, gdy tylko wypełniłem poprzed-