wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...


Naturalnie Marychna zachowywała wszelkie ostrożności, by nikt nie mógł donieść
Krzysztofowi, że go zdradza. Pomimo wszystko bowiem zachowała dla Krzysztofa prawo
pierwszeństwa. Tego samego zdania był zresztą Paweł. Dlatego nie chodzili wcale do pu-
blicznych lokalów, spotykając się tylko u niego.
Trwało to aż do dnia, gdy po raz pierwszy zjawił się Krzysztof.
Wszedł z rana właśnie w chwili, gdy Marychna zdejmowała futro. Nie ulegało wątpliwo-
ści, że od razu je zauważył. Był bledszy niż dawniej i znacznie zmizerniał.
Marychna od dawna ułożyła sobie plan powściągliwego, prawie chłodnego powitania, któ-
rym należało odpłacić mu za długie i obojętne milczenie.
– DzieÅ„ dobry, panie dyrektorze! – dygnęła dygiem obrażonej pensjonarki.
87
Chwilę przyglądał się jej swoimi czarnymi oczyma, które zdawały się teraz jeszcze więk-
sze i jeszcze bardziej wyraziste.
– Dlaczego tak mnie witasz, Marychno? – zapytaÅ‚ cicho.
– Ja... ja nie wiem... panie dyrektorze... – spuÅ›ciÅ‚a oczy.
– Marychno?...
– Nie wiem... Może pan tego sobie życzy... nie odezwaÅ‚eÅ› siÄ™ do mnie ani jednym słów-
kiem... przez tyle czasu..
– Przecież wiesz, że byÅ‚em chory!
– No tak, ja rozumiem, ale można byÅ‚o napisać, czy ja wiem... zatelefonować...
Wziął jej rękę, pogłaskał i pocałował:
– Nie mogÅ‚em. Zrozum to sama. Telefonu nie miaÅ‚em przy łóżku, a list musiaÅ‚bym wysÅ‚ać
przez służbę. Nie chciałem, by ktokolwiek wiedział...
Ponieważ nie oddała mu uścisku ręki, zmarszczył brwi i odszedł do swego biurka.
– MyÅ›lÄ™ raczej – odezwaÅ‚ siÄ™ po chwili – że to ty zmieniÅ‚aÅ› siÄ™ dla mnie...
– Ależ nie – zarumieniÅ‚a siÄ™ Marychna – tylko nie chciaÅ‚am narzucać siÄ™... Mój Boże, skÄ…d
ja mogę wiedzieć, czy... panu dyrektorowi nie sprzykrzyła się biedna i głupia dziewczyna,
która jest dla niego zabawką...
Krzysztof milczał, a Marychna, zerknąwszy na zasępioną jego minę, dodała tonem uspra-
wiedliwienia:
– No przecie na to mogÅ‚o wyglÄ…dać...
Zapukano do drzwi. Przyszedł majster z odlewni w sprawie jakichś profilów, nim zdążył
otrzymać instrukcje, zjawił się inżynier Kamiński, potem Czajkowski, który przyprowadził
nowego pomocnika, by go przedstawić Krzysztofowi.
Marychna z miną królowej wystukiwała od niechcenia na maszynie zestawienia biulety-
nów warsztatowych, wyczekując końca tych nudnych spraw, które przerywały tak ważną
rozmowę. Wraz z ostatnim interesantem musiał wyjść i Krzysztof. Zepsuło się coś w wielkim
młocie pneumatycznym i podobno groziła katastrofa.
Wrócił po dobrej godzinie. Oczekiwała wznowienia rozmowy, on jednak stanął za nią, po-
chylił się i pocałował ją w czoło. Jednocześnie jego delikatna dłoń przesunęła się po policzku
Marychny tak serdecznie, tak ciepło...
– Ja siÄ™ bardzo za tobÄ… stÄ™skniÅ‚am, Krzychu... powiedziaÅ‚a rozkapryszonym, lecz udobru-
chanym głosikiem.
– NaprawdÄ™? – odwróciÅ‚ jej gÅ‚owÄ™ do siebie.
– NaprawdÄ™ – zapewniÅ‚a.
Bo też teraz dopiero uświadomiła sobie, że nie ma w tym kłamstwa. Brakowało jej
Krzysztofa pomimo to, że najhaniebniej w świecie zdradziła go z Pawłem. Nie wiedziała,
dlaczego tak jest, a przecież było to jakoś zrozumiałe: Paweł swoją drogą, a Krzysztof swo-
jÄ…...
Teraz znowu licho przyniosło Holdera. Omal nie zastał ich w kompromitującej bliskości.
Zawsze wchodzi natychmiast po zastukaniu, jakby nie mógł chwili zaczekać. Po Holderze
wpadł Jachimowski w sprawie jakiejś oferty. Był bardzo zdenerwowany, trzęsły mu się ręce,
gdy przewracał papiery, a Krzysztof musiał powtarzać mu jedno i to samo po dwa razy. Ma-
rychna nigdy jeszcze Jachimowskiego takim nie widziała. Zawsze był obrzydliwie uśmiech-
nięty i w stosunku do wszystkich młodszych urzędniczek obleśnie uprzejmy. Teraz nawet na
nią nie zwrócił uwagi i wyszedł nie zamykając za sobą drzwi. Marychna przypomniała sobie
telefoniczną rozmowę, jaką niedawno Paweł prowadził z nim, i pomyślała, jaka to jest różnica
między ludźmi: obaj ponieśli jednakowe straty, a Paweł umiał zachować się tak jak prawdzi-
wy mężczyzna, ani się zmarszczył.
– Co mu jest? – zapytaÅ‚ Krzysztof.
88
Marychna miała wielką ochotę podzielić się swymi przypuszczeniami, lecz w samą porę
ugryzła się w język. Od razu wsypałaby się na całego!
Zresztą Krzysztof widocznie nie oczekiwał odpowiedzi, gdyż zaczął mówić o swojej cho-
robie, o wysokiej gorączce i o przestrogach lekarza przed ponownym zaziębieniem, które
mogłoby grozić poważniejszymi komplikacjami.
– Wiem, wiem – z współczuciem kiwnęła gÅ‚owÄ… Marychna – to byÅ‚o bardzo niebezpiecz-
ne. Skoro aż z Wiednia sprowadzali lekarza...
– SkÄ…d o tym wiesz? – zapytaÅ‚ przyciszonym gÅ‚osem.
– Mówili tu, nie rozumiem, czy to jaka tajemnica?
– Ależ bynajmniej. Nie lubiÄ™ tylko, gdy zbytnio zajmujÄ… siÄ™ mojÄ… osobÄ….
– Przepraszam – odwróciÅ‚a siÄ™ urażona.
– Ależ, Marychno, to nie dotyczy ciebie!
Czuła, że Krzysztof nie mówi tego szczerze. Zawsze robi przed nią jakieś niedorzeczne
tajemnice... Doprawdy miała tego więcej, niż mogła znieść. Tak samo kiedyś wyrwał jej z rąk
marynarkę, gdy przeczytała na wieszaku firmę wiedeńskiego krawca. To nawet bardzo niepa-
triotycznie, że nie popiera produkcji krajowej, a daje zarabiać obcym.
– Nigdy ci już – powiedziaÅ‚a chÅ‚odno – nie wspomnÄ™ o Wiedniu.
– Marychno! – odezwaÅ‚ siÄ™ upominajÄ…ce.
– Nie, nie, w Wiedniu wszystko jest dobre, a tu wszystko zÅ‚e. I krawcy, i lekarze, i natural-
nie... kobiety... Właśnie dlatego mnie nie chcesz... Trudno, nie miałam szczęścia urodzić się
wiedenkÄ…...
– Nie mów gÅ‚upstw, kochanie. PrzyzwyczaiÅ‚em siÄ™ do niektórych rzeczy zagranicznych...
– I wÅ‚aÅ›nie do wiedeÅ„skich. Nie wiem dlaczego, bo przecie uczyÅ‚eÅ› siÄ™ wcale nie w Au-
strii, lecz w Belgii i w Szwajcarii. Gdzie Rzym, gdzie Krym... Tylko że, oczywiście, wieden-
ki...
Zerwał się i podbiegł do niej:

v