wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

- Jeœli jej nie znajdê...
I nagle zadzwoni³ telefon.
- Tak? Sandy? To ty, Sandy? - wypali³ Piszczyk i a¿ go
skrêci³o, kiedy us³ysza³ zdecydowanie mêski g³os:
- Czeka³em na wiadomoœæ. Co siê dzieje?
- Eeee... Ona... ona ma zaraz od... od... oddzwoniæ. Zaraz,
za chwilê... - wyduka³ Bylighter.
- Oby - mrukn¹³ z³owieszczo Raynee. - Pamiêtasz, co ci
mówi³em? Tiopeina. Dwadzieœcia piêæ dekagramów. Niedziela. Wpó³
do jedenastej wieczorem w hotelu Clairmont. Tak?
- Ttt...tak, tak. Mo¿esz na mnie pp... polegaæ, aaa... abso-
lutnie.
- Masz jeszcze ten numer, który ci da³em?
- Eeee... - Bylighter zacz¹³ gor¹czkowo szperaæ miêdzy
skrawkami papieru na nie uporz¹dkowanym biurku. - Tak, tak, mam,
tu jest. - Dr¿¹cymi, wilgotnymi od potu palcami chwyci³
karteluszek. - Dwa-siedem-piêæ...
- Jak za³atwisz sprawê, zadzwoñ - przerwa³ mu Raynee. - Szef
czeka na wiadomoœæ. - Trzasn¹³ s³uchawk¹, bo nie móg³ ju¿
œcierpieæ dukania przera¿onego Piszczyka. - S¹ takie dni, kiedy
nawet nie warto siê na sukinsyna wysikaæ... - mrukn¹³ poirytowany
i musn¹³ d³oni¹ wê¿a zwiniêtego na kolanach. Piêciometrowy, gruby
jak ramiê pyton Simona Drobecka ju¿ dawno doszed³ do wniosku, ¿e
Lafayette Beaumont Raynee jest za du¿y, by go zjeœæ, i ¿e jego
silne i pewne rêce s¹ zbyt ³agodne, by stanowiæ zagro¿enie. Cia³o
Murzyna by³o jedynie mi³ym i wygodnym Ÿród³em ciep³a oraz
kryjówk¹ pe³n¹ intryguj¹co g³êbokich kieszeni.
Kciukiem prawej d³oni Raynee ostro¿nie uniós³ g³adk¹ szyjê
lekko nakrapianego wê¿a, a¿ trójk¹tny, wyd³u¿ony ³eb znalaz³ siê
na wysokoœci jego twarzy i poczu³ na nosie ³askotliwo-badawczy
dotyk czerwonawego, rozszczepionego na koñcu jêzyczka.
Wtedy odsun¹³ gada na odleg³oœæ wyci¹gniêtej rêki i
spojrza³ w jego zimne, nieruchome œlepia, tak bardzo podobne do
jego oczu.
- No dobrze - szepn¹³. Omin¹³ spojrzeniem ³ys¹, pomarszczon¹
czaszkê Drobecka, jego ob³¹kanego w³aœciciela, i skupi³ wzrok na
 
 
 
 
 
 
poblad³ej twarzy Bobby'ego Lockwooda. - Teraz pogadamy o chemii.
Powiedz nam, kochany czego siê na tym uniwersytecie nauczy³eœ...
Za kwadrans druga coraz bardziej spanikowany Piszczyk mia³
za sob¹ dok³adnie osiemnaœcie nieudanych prób nawi¹zania kontaktu
telefonicznego z Sandy Mudd. Zostawi³ jedn¹ wiadomoœæ, drug¹,
wreszcie zrezygnowa³, bo automatyczna sekretarka doprowadza³a go
do sza³u. Zreszt¹, có¿ jeszcze móg³ dziewczynie powiedzieæ?
- Chryste, nagranie trwa trzydzieœci sekund - mamrota³,
patrz¹c na milcz¹cy aparat. - Na ile sposobów mo¿na w tym czasie
prosiæ, ¿eby oddzwoni³a?
I nagle, ku jego wielkiemu zdziwieniu, telefon donoœnie
zaterkota³.
- Hhhaa... halo! - Zabrak³o mu tchu. Usi³owa³ mówiæ
spokojnie, próbowa³ opanowaæ dr¿enie r¹k, lecz bezskutecznie. -
Halo? Sss... Sandy?
- Co ty wyczyniasz, do diab³a?! - rozdar³a siê Sierotka
Marysia tak g³oœno, ¿e Bylighter musia³ odsun¹æ s³uchawkê od
ucha.
- O cholera... Jezu, ppp... przepraszam - wyj¹ka³ niepewnie.
- Myœla³em, ¿e...
- Nie jestem ¿adn¹ Sandy obojêtne co to za kurew - warknê³a
zaprawiona w ulicznych awanturach prostytutka. - To ja, Marysia.
Pamiêtasz mnie jeszcze?
- No jasne, pewnie, Sierotka Marysia. S³uchaj... ja... Prze-
praszam, ale muszê od³o¿yæ s³uchawkê. Czekam na wa¿ny...
- Lepiej jej nie odk³adaj, gnojku, bo powiem Têczy, ¿e
spieprzy³eœ mu ca³¹ imprezê - ostrzeg³a.
- Jaa... Jak¹ imprezê? O co ci chodzi? - Bylighter poczu³,
¿e robi mu siê niedobrze. - Przecie¿...
- Zorza powiedzia³a, ¿e mam zadzwoniæ, jak tylko bêd¹
wyniki. No to dzwoniê.
- No tak, ale chyba mia³aœ dzwoniæ do niej, nie do mnie.
Nikt mnie nie uprzedza³, ¿e...
- Nie mogê jej z³apaæ - wyjaœni³a Sierotka Marysia. A skoro
z ni¹ jeŸdzi³eœ, dzwoniê do ciebie. Podam ci wyniki, a ty
przeka¿esz je Têczy. Jasne?
- No... Tak, tak, jasne. Dobra, s³uchaj, zaraz wszystko
zapiszê. Tylko siê poœpiesz, bo...
- Powiedz Têczy, ¿e wypróbowa³yœmy z Marych¹ wszystkie
prochy serii "B". Wszyœciutkie. Numer trzynaœcie, czternaœcie,
piêtnaœcie i szesnaœcie.
- Chryste, wszystkie?! To znaczy... Czy nie mia³yœcie wy-
próbowaæ ich na... na kole¿ankach, ¿eby...?
- Z³otko, chyba siê z choinki urwa³eœ! - Sierotka Marysia
parsknê³a œmiechem, zapominaj¹c o wybuchu z³oœci na pocz¹tku
rozmowy. - Nigdy w ¿yciu nie da³ybyœmy nikomu prochów, uprzednio
ich nie wypróbowawszy, kapujesz? Po to miêdzy innymi dzwoniê.
Widzisz, chcê, ¿eby Zorza podrzuci³a nam trochê tego B-16. -
Sierotka Marysia zachichota³a jak podlotek. - Bo¿e, to¿ to
prawdziwy dynamit!
- Chcecie tego... wiêcej?
- Tak, marzenie ty moje, du¿o wiêcej! S³uchaj, lepiej to
sobie zapisz. Ta trzynastka, to wiesz, s³aba jest. Niby trochê
bierze, ale kiepsko. Przy czternastce zaczynasz widzieæ kolorki.
Nic wielkiego, ale przynajmniej wiesz, ¿e wzi¹³eœ. Piêtnastka te¿
 
 
 
 
 
 
jest niez³a. Coœ jakby poczwórna dawka czternastki doprawiona
odrobin¹ koki. Chwytasz mnie? Ale mówiê ci, z³otko, szesnastka

v