wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Kulawa Weronika, posługująca przy Francuzach, a przy księdzu pełniach funkcję dyplomatycznego wywiadowcy, zdołała zauważyć, że oficer wręczył żołnierzowi sznurkiem związane i zalakowane pismo, które żołnierz starannie zaszył w kabacie.
Żołnierz, dobrze przez pana Gąsowskiego zaopatrzony, wyruszył w drogę do swojej dalekiej ojczyzny. Pożegnał się z oficerem bez rozczuleń i bez tkliwości: po męsku podali sobie ręce, a oficer szepnął krótko:
— Pamiętaj! Przysiągłeś!
— Tak, mój pułkowniku! — odrzekł żołnierz.
Oficer pozostał, aby wyzdrowieć lub umrzeć. Gwałtowne ożywienie i gorączkowa pobudliwość, co się w nim rozpaliły w ostatnich dniach, zgasły niespodziewanie, jakby mocny wiatr zdmuchnął dwa mizerne płomyki. Zapadł się, wsiąkł cały w milczenie i martwotę; nie gadał z nikim i leżał nieruchomo, z oczami wbitymi w pułap. Ksiądz Koszyczek zaglądał ciekawie przez otwarte okno i pragnął zagadnąć do nieszczęsnego melancholika, lecz by się to na nic nie zdało, ksiądz bowiem nie znał francuskiej mowy. Zamyślał przemówić do niego kuchenną łaciną, napoleoński oficer nie byłyby jej jednakże zrozumiał. Coraz z nim zresztą było gorzej. Nogi, smarowane przedziwnymi maściami, sporządzanymi wedle domowych przepisów, były jedną czarną zgorzeliną. Źle zagojona rana na piersiach otwierała się podczas długiej słoty. Ten człowiek żył cudem boskim i własnym zawziętym uporem. Dnia jednego skinął z trudem na pana Gąsowskiego i szepnął:
— Jest pan dobrym człowiekiem… Dobrym szlachcicem… Dziękuję panu za wszystko…
— Mówić nie warto! — bronił się pan Gąsowski. — Czy trzeba panu czego?
— Tak… Jeszcze mam jedną prośbę, ostatnią… Panie Gąsowski. Niech się pan nade mną nachyli… Niech pan słucha: ja mam młodszego brata… Jest kapitanem w cesarskiej gwardii… Gdzie przebywa w tej chwili — nie wiem… Napisałem do niego list… Nikogo więcej nie mam z rodziny na tym świecie, pozostaliśmy my dwaj tylko…
— Bardzo się pan zmęczył, pułkowniku; jutro mi pan powie resztę!
— Nie, nie! Muszę dzisiaj… Jutro? Mój Boże… Bóg wie, co będzie jutro… Panie! Może się zdarzyć, że mój brat zjawi się tutaj… Nie wiem kiedy — może za pół roku. może za rok… Na imię mu Armand… Niech mu pan pozwoli przebyć tutaj czas niejaki… Niech go pan umieści w tym pokoju… i niech pana nie zdziwi nic, co by uczynił. Czy może mi pan dać na to słowo szlachcica?
Pan Gąsowski, acz nieco zdziwiony, złożył uroczyste przyrzeczenie, że przyjmie radośnie pana Armanda de Berier i zezwoli na wszystko.
— To dobrze… To dobrze!… — szepnął gorąco oficer.
Panu Gąsowskiemu przyszło jednak coś na myśl.
— Panie oficerze — rzekł po dłuższej chwili. — Europa znowu w płomieniach, a brat pański jest żołnierzem… Wszystko się może zdarzyć… Czy ma pan jakieś polecenie na wypadek, gdyby brat pański nigdy się tu nie zjawił?
Śmiertelnie chory człowiek, znużony wysiłkiem rozmowy, wpatrzył się w niego nieprzytomnym wzrokiem, jak gdyby nie mógł pojąć zapytania lub jak gdyby w osłupienie wprawiła go ta słuszna wątpliwość. Musiał zrozumieć wreszcie, że pan Gąsowski stawia pytanie rozumne. Drgnął, sprężył się i z ostatecznym spoconym trudem wykrzyknął:
— Wtedy… wtedy… wszystko pańskie… Pan był dobry…
— Nie rozumiem! — szepnął zdumiony szlachcic.
— Te drzwi! — jęknął oficer. — Te drzwi! Niech pan patrzy,,.
I omdlał.
— Majaczył — oświadczył smutno ksiądz Koszyczek wysłuchawszy relacji pana Gąsowskiego.
— I ja tak myślę… Kazał mi patrzeć na drzwi…
— Bo ujrzał w nich śmierć. Dziwnym cudem trzyma się mizernego ciała ta cierpiąca, żołnierska dusza… Modlę się gorliwie, aby się Bóg nad nią zlitował!
Tej nocy zbudzono księdza Koszyczka, oficer bowiem toczył ostatni beznadziejny, nierówny bój ze śmiercią, co go goniła przez rosyjskie pustynie i wreszcie odnalazła w tym cichym ukryciu, więc go dopadła — zadyszana. Rzucał się nieprzytomnie na łożu i wydawał dzikie okrzyki, jakby oznajmiał komendę pośród wrzawy bitwy. Wreszcie krzyknął: “Niech żyje Cesarz!” — i jakby w tym okrzyku całe Jego mieściło się życie, wykrzyknął z nim i duszę. Okrzyk ten był ostatnim wystrzałem rozpalonego do gorącości ciała.
Ksiądz Koszyczek rzewnie błagał Boga, aby nieszczęsnej, udręczonej duszy dał spokój wiekuisty.

v