wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Morinrty był ostrożny. Lecz gdy Dalgliesh kciukiem zaczął otwierać kopertę, doszedł do wniosku, że chyba on sam nie był dość przezorny. Na kopercie nie dostrzegł znaków otwierania listu, ale klej trzymał podejrzanie słabo. Koperta nieco za łatwo ustąpiła pod naciskiem kciuka. Poza tym w skrzynce nie było żadnych innych listów. Ktoś, prawdopodobnie Philby, musiał już zabrać pocztę do Folwarku Toynion. Dziwne, że nie dostarczono jego listu do Chaty Nadziei. Może powinien był skorzystać z poste restante we wsi Toynton albo w Warcham. Irytowała go myśl, że postąpił nieostrożnie. Prawda jest taka - pomyślał - że właściwie nie wiem, w jakiej sprawie prowadzę śledztwo, jeśli w ogóle to robię. Nie mam w sobie dość ochoty, by odpowiednio poprowadzić tę sprawę, ani dość odwagi, by ją porzucić. Wiedział, że w tym nastroju styl prozy Billa zirytuje go bardziej niż kiedykolwiek.
“Milo mi było ponownie zobaczyć twój elegancki charakter pisma. Odetchnęliśmy z ulgą, że raporty na temat przebiegu twojej choroby okazały się przesadzone. Wieńce zachowaliśmy na przyjęcie powitalne. Co ty właściwie wyrabiasz gdzieś tam w Dorset, węsząc wśród podejrzanej grupy dziwaków? Jeśli nie możesz się oprzeć ochocie do pracy, tu ci jej nie zabraknie. W każdym razie przekazuję ci to, co znalazłem.
Dwie osoby z twojego stadka mają przeszłość kryminalną. Pewnie coś wiesz na temat Philby'ego. Dwa wyroki za rozboje w 1967 i 1969 roku, cztery za kradzieże w 1970 i szeroki wachlarz wcześniejszych sprawek. W całej historii kryminalnej Philby'ego dziwna jest tylko wyjątkowa wyrozumiałość sędziów, jeśli chodzi o orzeczenia. Spog­lądając na jego portret, właściwie im się nie dziwię. Prawdopodobnie uważali, że byłoby niesprawiedliwością karać go zbyt surowo za to, że podjął jedyny zawód, do którego predestynowały go fizjonomia i talenty. Udało mi się porozmawiać z “Otwartymi Drzwiami" na jego temat. Przyznają, że zawinił, ale mówią, że jeśli okaże mu się sympatię, potrafi być niesłychanie lojalny. Uważaj, żeby sobie ciebie nie upodobał.
Millicent Hammitt dwa razy została skazana przez magistrat w Cheltenham za okradanie sklepów; w 1966 i 1968. W pierwszym przypadku zastosowano rutynową linię obrony o trudnościach okresu menopauzy i zapłaciła tylko grzywnę. Miała szczęście, że udało jej się z tego wywinąć również przy drugiej okazji. Ale to było parę miesięcy po śmierci jej męża, emerytowanego majora armii, i sąd wykazał sporo dobrej woli. Wpłynęło na to również zapewnienie Wilfreda Ansteya, że siostra przeniesie się do niego, do Folwarku Toynton, i będzie pod jego opieką. Od tamtego czasu nie było z nią kłopotów, więc zakładam, że nadzór Ansteya był skuteczny albo miejscowi sklepikarze bardziej życzliwi, ewentualnie pani Hammitt sprytniejsza w podkradaniu towarów.
Tyle oficjalne raporty. Reszta jest czysta, przynajmniej sądząc z zapisów w archiwum. Jeśli jednak szukasz interesującego zło­czyńcy... a wątpię, iż Adam Dalgliesh marnuje swój talent na Alfreda Philby... to pozwól, że zarekomenduję ci Juliusa Courta. Uzyskałem notatkę na jego temat od znajomego, który ma dojścia do Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Court był zdolnym chłopcem z porządnej szkoły średniej w Southsea. Po ukończeniu uniwersytetu wylądował w dyplomacji, posiadając wszystkie niezbędne eleganckie akcesoria, ale dość ograniczony zasób gotówki. W 1970 roku pracował w am­basadzie w Paryżu, gdzie składał zeznania w słynnym procesie o morderstwo, w którym to Alaina Michonneta oskarżono o zamor­dowanie Poitauda, kierowcy rajdowego. Może pamiętasz tę sprawę. Sporo o niej pisano w angielskiej prasie. Wszystko wydawało się oczywiste i francuska policja już przełykała ślinkę ze szczęścia na myśl o załatwieniu Michonneta. Jest on synem Thea d'Estier Michonneta, właściciela fabryki chemicznej pod Marsylią i od jakiegoś czasu pere i fils pozostawali pod obserwacją. Lecz Court zapewnił przyjacielowi alibi. Najdziwniejsze, że oni właściwie nie byli przyjaciółmi... Michonnet jest agresywnie heteroseksualny, co prasa zresztą wykorzys­tuje do znudzenia... i po ambasadzie krążyło straszne słowo: szantaż. Nikt nie wierzył w wersję Courta; nikt jednak nie mógł jej podważyć. Mój informator sądzi, że motywem Courta była chęć ubawienia się i przerażenia swoich zwierzchników, co nie najlepiej o nim świadczy. Jeśli rzeczywiście kierował nim taki motyw, trzeba przyznać, że mu się udało. Osiem miesięcy później jego ojciec chrzestny szczęśliwie umiera i zostawia mu 30 000 funtów. Court rzuca służbę w dyplomacji. Mówią, że bardzo mądrze inwestuje. W każdym razie to wszystko sprawy zakulisowe. Nic złego nie wiadomo na jego temat, chyba tylko tyle, że ma tendencje do zbytniego pomaganiu przyjaciołom. Ale podaję ci tę historię tak, jak ją sam usłyszałem."

v