wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

W Arwernii Wercyngetoryks15, syn Celtila, walczy już z po-
wodzeniem z partią pokoju, która ma na czele jego stryja Gobanicjona. Trzeba tylko, aby ktoś
rozpoczął.
– Czemuż nie my?
– Nie. Dziś inny lud winien dać początek. Na nas przyjdzie jeszcze kolej. Trzeba, aby lud
ten mieszkał nad Loarą, w środku Galii, tak aby rzucone przezeń hasło do boju dotarło do
wszystkich krańców Galii równocześnie niemal. Ludem tym mogą być tylko Karnutowie.
Ziemie ich sięgają ku północy aż do Sekwany, ku południowi przekraczają Loarę, przy tym
mają w sąsiedztwie dwadzieścia plemion, które ich powstanie w dzisiejszej sytuacji porwie
15 Imię to znaczy: „wielki król wojowników”.
72
od razu. W dodatku lud ten posiada ów sławny nemedh z Autricum16 z kolegiami druidów i
kapłanek, z lasami, poświęconymi Teutatesowi, nemedh, do którego pobożni ściągają ze
wszystkich krańców Celtyki. Nie ma Gala, który by nie znał kraju Karnutów, czy to z powo-
du pielgrzymki do ich nemedhu, czy też ze spraw kupieckich. Wiesz bowiem, że Karnutowie
prowadzą bardzo ożywioną wymianę produktów, posiadając taką wspaniałą bramę na połu-
dnie nad Loarą, jak Genabum17!
– A tak, i są też zbyt bogaci, aby się narażać na niebezpieczeństwo! – zauważyłem nie bez
goryczy.
– Toteż kosztowało dość trudu, aby skłonić ich do tego. Zwłaszcza ich senatorowie nie
chcieli powstania, gdyż troszczą się o swe bogactwa i obawiają się doli Akkona. Pomiędzy
senatorami jest tam jednak dwu dzielnych zuchów, którzy nastraszyli innych gniewem ludu,
obecnie więc senat pod wpływem Kotuata i Kotonetoduna już się zgodził. Karnutowie więc
dadzą hasło do boju; lecz wymagają, aby wszystkie ludy Galii zaręczyły im w sposób uroczy-
sty, że nie opuszczą ich w niebezpieczeństwie, na które się narażają dla dobra ogółu.
– Słusznie. Każdy z nas, ludów galijskich, winien dać im swych zakładników!
– Nie, mój drogi, to na nic. To by obudziło natychmiast czujność Rzymian.
– Cóż więc w zamian?
– A oto coś bardzo prostego. Zamiast zakładników zawiezie się do nemedhu Karnutów
znaki wojenne wszystkich ludów galijskich, a przedstawiciele ludowi złożą na nie uroczystą
przysięgę. To wystarczy, aby przekonać Karnutów, że jesteśmy zdecydowani zwyciężyć lub
zginąć wraz z nimi!
– Lecz Eduowie i Arwernowie? Czyżeś nie mówił mi po wielekroć, iż nie możemy racho-
wać na powodzenie, jeśli chociaż jeden lub drugi z tych ludów nie oświadczy się za przyłą-
czeniem do ogólnej walki o niepodległość?
– Prawda, mówiłem to. Lecz w Arwernii syn Celtila dobrze już bierze za łeb partię przyja-
ciół Rzymu, a u Eduów powstanie przeciwko tejże partii wybuchnie lada dzień. Wpływ Dy-
wicjaka osłabł tam już i obecnie Eduowie chętniej słuchają tego, co prawi jego przeciwnik,
Litawik.
– A więc nawet ty, tak roztropny i ostrożny, wierzysz w powodzenie naszej sprawy?!
– Tak, jeśli Wercyngetoryksowi i Litawikowi uda się wywołać w swych krajach rewolucję.
Ale oni to zrobią. Wercyngetoryks – zobaczysz – bardzo prędko nawet, Litawik, być może,
nieco później. Ach, mój przyjacielu!... Z Arwernami i Eduami Galia będzie wolna!... Cezar,
pochłonięty intrygami partii w Rzymie, nie wiem nawet, czy będzie miał czas i możność
przejść znowu Alpy. Jeśli zaś to mu się uda, znajdzie przed sobą Sewenny, wznoszące się jak
mur nieprzebyty, bo w tej chwili leży tam co najmniej na sześć stóp śniegu w przejściach gór-
skich; poza tym zaś szańcem, zamiast swych legionów zastanie Galię całą pod bronią. Gdy
zapyta: gdzie są moje legiony?... pokaże mu się wysokie kopce na równinach, pokryte śnie-
giem, i powie: t a m... Ale, mój drogi, przy postawieniu sprawy w ten sposób nie można już
liczyć na łaskę, rozumiesz?
– A więc wojna na śmierć i życie! Ach! właśnie za taką tęsknił mój ojciec, a ja jej oczekuję
już dziesięć lat blisko! Zatem – w drogę do nemedhu Karnutów! Runiemy tam wszyscy, niby
potok wzburzony!
– Nie, nie, mój młody przyjacielu, nie jak potok – nie wszyscy. Zapomniałeś o legionach z
Agendicum, o trzy przemarsze stąd. Trzeba myśleć o wszystkim. Któż obroni od nich nasze
miasta i wioski, kobiety i dzieci? Będziesz musiał pozostawić tu przynajmniej połowę, ba!
przeważającą część swych wojowników. I to będzie już wiele, jeśli wyruszymy nad Loarę z
kwiatem naszej siły zbrojnej. Pozostali zaś, dzięki pomocy, którą mamy przyobiecaną od na-
16 Dzisiejsze Chartres.
17 Genabum – podług jednych dzisiejsze Orleans, podług drugich – Gien.
73
szych najbliższych sąsiadów: Bellowaków, Atrebatów, Swesjonów i Aulerków, zdołają,
przypuszczam, obronić wyspę i rzekę. Pomyśleliśmy już i o naczelniku dla nich. Wybór ten

v