wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...


A długo, długo potem ognik na czele pochodu zaczął niknąć. Czerń, w jakiej brodzili, nabrała z wolna barwy granatu, zaczęła rozjaśniać się do błękitu, wreszcie przeszła w zwykłą, przedporanną szarówkę.
Gdyby nie brak Miedźwina, można było pomyśleć, że wszystko, co właśnie przeżyli, było snem.
– No cóż – rzekł setnik do wojów, którzy zziębnięci i zmęczeni długą wędrówką przez bagna, a bardziej jeszcze długotrwałym strachem, rozsiadali się dokoła na trawie i korzeniach drzew. – No cóż, Miedźwin nas przeprowadził, a sam został. Koszt uzyskania, jakby on sam powiedział. Jakież to smutne.
Nikt nie odpowiedział.
– Jakież to smutne – powtórzył do siebie Przybywój, nie mogąc powstrzymać rozjaśniającego mu twarz uśmiechu.
Znowu nikt nie odpowiedział. Poganie patrzyli po sobie osowiali. Pozbawieni przywódcy, nie wiedzieli całkiem, co ze sobą zrobić.
Nie wiedział tego także młody drużynnik.
– Panie setnik? – odezwał się w końcu. – To i co teraz?
– Co? Świta już, czas by było coś zjeść – orzekł rzeczowo Przybywój, otrząsając się z rozmarzenia. – Zdaje się, że do skraju lasu tylko krok, a tam zaraz nasz zasiek.
Setnik pieszczotliwie poklepał po pysku wierzchowca, którego przez całą drogę prowadził za uzdę i podszedł do strzemienia, szykując się wskoczyć na siodło.
– Zbieramy się, Młody – zakomenderował, widząc, że podwładny, zamiast postępować z jego ślady, sterczy niczym słup, wpatrzony tępo w stronę, z której nadeszli.
– Ej, powiedziałem zbieramy się! Ogłuchł?
Odylen nie drgnął ani się nie odezwał. Nie był też jedynym, który wgapiał się w puszczę.
– O nie – powiedział głośno Przybywój, tknięty strasznym przeczuciem. Po czym, zebrawszy się na odwagę, by stanąć oko w oko z rzeczywistością, odwrócił się powoli.
Niestety. Przeczucie go nie myliło.
Nie można powiedzieć, żeby Miedźwin wyglądał kwitnąco. Prawdę mówiąc, sprawiał wrażenie wycieńczonego. Poruszał się powoli, niepewnie, jakby na ugiętych nogach. Ale szedł, z daleka dając znaki, by byli cicho. Z całą pewnością nie był widmem.
Jeśli nawet ktoś miałby co do tego wątpliwości, rozwiać je musiał wigor, z jakim zaklinacz sięgnął po drewnianą flaszę z miodem, podaną mu przytomnie przez jednego z wojów, gdy wreszcie się do nich zbliżył.
– Sza! – rzucił najpierw nie znoszącym sprzeciwu tonem, tłumiąc tym w ostatniej chwili rodzącą się w gardłach wojów owację, po czym przytknął butelkę do ust i opróżnił ją starannie. – Sza! – powtórzył pewniejszym już głosem, siadając na omszałym, przewróconym pniu. – Tylko mi tu żadnych wrzasków nie robić. Kraj lasu o dwa kroki, a zaraz za nim wrogi zasiek.
– Hm, cóż – odchrząknął Przybywój. – No, to my już chyba sobie pojedziemy. Zbieramy się, Młody.
– Ejże, mości setniku! Jakżeż to? Takeście chcieli cudów i bohaterskich czynów, a teraz, kiedy właśnie na nie pora, myślicie uciekać?
– Kto by tam uciekał? Myślałem tylko, że już na dziś wystarczy…
– O nie – Miedźwin wydobył z kieszeni ampułkę z jakimś magicznym świństwem i jednym zdecydowanym ruchem połknął jej zawartość. Skrzywił się okrutnie, otrząsnął, splunął na podszyt u swoich stóp. Wokół rozniósł się przenikliwy zapach ziołowej tynktury.
– Jakżeż niby, khy, khy – odkaszlnął i podjął, tonem jeszcze pewniejszym, niż przed chwilą. – Jakżeż to, wystarczy? Samiście zapowiadali. Teraz Miedźwin was poprowadzi na wroga. Miedźwin się niczego nie lęka, będzie trzeba, puszczańskie demony zaklnie, a będzie trzeba, magiczny ogień skrzesa, jako zwykłe ognisko. A wy setniku nagle się zabieracie? Nie chcecie chyba, by któryś z obecnych tu wojów pomyślał, żeście ino z przebiegłości do pogańskiej sprawy przystali, i żeby was na odchodne poczęstował żelazem?
– Żartujecie sobie, Miedźwin – mruknął niepewnie setnik po chwili namysłu.
– A żartuję. Jeszcze. Wiecie, setniku, jako stary wojak, jak to się żartuje tuż przed szturmem, kiedy nie wiadomo, kto żywy powróci…
Dłoń Miedźwina namacała kolejną z upchanych po kieszeniach ampułek z eliksirem i wydobyła ją na światło dzienne.
– Mało kto powróci, obawiam się – rzekł przytomnie Przybywój. – Zasiek solidny, a w środku cały mój hufiec. Dobrzy wojacy, książęca drużyna, z zaskoczenia ich nie wziąć. Oj, lelum, lelum, ile to się krwi bratniej poleje…
Miedźwin połknął kolejny eliksir. Potem nabrał głęboko powietrza, chuchnął, zatrzepotał powiekami i przeciągnął się, jakby obudzony ze snu.
– Cóż, taka dola – oznajmił filozoficznie. – Koszt uzyskania, rzekłbym. Za to hyr pójdzie o setniku Przybywoju, co to się był wrócił na słuszną sprawę. Pewnie, w karierze mu to nie pomogło, ale za to sława!

v