wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...
Nieco dalej zaścielały podłogę płótna podobne do śniegu, potykano się olodowe ławice ręczników, stąpano po lekkich płatkach chusteczek. Takie samo spustoszenie
panowało na górze, w działach półpiętra: futra poniewierały się na podłodze, artykuły
konfekcyjne leżały w stosach jak mundury żołnierzy wycofanych z walki: w dziale koronek i
bielizny towar zmięty, rzucony byle jak, nasuwał myśl o tłumie kobiet, które musiały się tutaj
rozbierać ogarnięte gorączkowym pośpiechem. Na samym dole biuro ekspedycji miejskiej, w
pełnym ruchu, pękało od paczek i wyrzucało bez przerwy całe ich stosy. Następnie wozy
ciężarowe zabierały te paczki i rozwoziły po mieście. Były to ostatnie wstrząsy rozpędzonej
maszyny. W dziale jedwabi, na które klientki rzucały się najtłumniej, pozostał pusty plac
boju; hala ogołocona, cały olbrzymi zapas „Paris-Bonheur” doszczętnie rozchwytany.
wymieciony, rzekłbyś, objedzony przez chmarę szarańczy, Pośród tej pustki Hutin i Favier,
zdyszani po walce, przerzucali kartki kwitariusza obliczając procent. Favier zarobił piętnaście
franków, Hutin doszedł zaledwie do trzynastu i kipiał gniewem z powodu prześladującego go
pecha. Oczy ich pałały pożądliwością: cały zresztą magazyn wokół nich tak samo obliczał
zyski i płonął taką samą gorączką, dziką wesołością zwycięzców po dokonanej rzezi.
– Jak tam, Bourdoncle? – zawołał Mouret. – Czy jeszcze się boisz? Powrócił na swój
ulubiony punkt obserwacyjny na półpiętrze i oparł się o balustradę. Widząc opustoszenie
wśród materiałów na parterze, zaśmiał się zwycięsko. Jego poranne obawy, ten nie do
przebaczenia moment słabości, o którym nikt nigdy się nie dowie, przeobraziły się w potrzebę
hałaśliwego triumfu. Bitwa była definitywnie wygrana, drobne kupiectwo dzielnicy
rozgromione, baron Hartmann pokonany wraz ze swoimi milionami i terenami. Mouret
patrzył na kasjerów, jak pochyleni nad rejestrami dodawali długie kolumny cyfr, słuchał
dźwięku złota spadającego przy liczeniu do miedzianych miseczek – i już widział oczyma
wyobraźni magazyn „Wszystko dla Pań” powiększony, ze znacznie rozszerzoną halą i galerią
przedłużoną aż do ulicy Dziesiątego Grudnia.
– Czy nie przekonałeś się dzisiaj na własne oczy – zaczął znowu – że magazyn jest za
99
mały?... Gdyby byt większy, można by sprzedać dwa razy tyle.
Bourdoncle przytakiwał pokornie, rad zresztą z tego. że nie miał racji. Ale miny im
spoważniały na widok Lhomme’a. Główny kasjer magazynu, tak jak każdego wieczora,
skończywszy dzienny obchód kas detalicznych, sumował dochód ogólny, zatykając na
żelazny szpikulec kartkę z końcową sumą. Następnie znosił do kasy centralnej wszystkie
pieniądze w teczce oraz w workach, zależnie od rodzaju gotówki. Tego dnia przeważało złoto
i srebro. Kasjer szedł wolno po schodach niosąc trzy wielkie worki.! Ponieważ prawą rękę
miał uciętą u łokcia, więc przyciskał do siebie worki lewą i przytrzymywał jeszcze brodą, aby
mu się nie wysunęły. Sapał przy tym ciężko i głośno, uginając się pod ciężarem, pełen
godności i otoczony szacunkiem subiektów.
– Ile. panie Lhomme? – zapytał Mouret.
Kasjer odpowiedział:
– Osiemdziesiąt tysięcy siedemset czterdzieści dwa franki, dziesięć centymów!
Po magazynie rozszedł się radosny szmer. Powtarzano z ust do ust kwotę. Był to
najwyższy obrót osiągnięty w ciągu jednego dnia przez jakikolwiek magazyn nowości.
Wieczorem, kiedy Denise poszła się położyć, musiała idąc opierać się o ściany wąskiego