wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...


– Obserwowałem cię – rzekł w końcu. – Nie tylko teraz, ale również twoją przeszłość, od dnia narodzin przez młodość, do ślubu z Roweną i twojej próby odnalezienia jej. Jesteś niezwykłym człowiekiem, Druss. Doskonale panujesz nad tymi zakamarkami duszy, które są podatne na zło. I nie chcesz stać się taki jak Bardan. No cóż, Cajivak to nowy Bardan. Któż oprócz ciebie może go powstrzymać?
– Nie mam czasu do stracenia, kapłanie. Gdzieś tutaj jest moja żona.
Kapłan zaczerwienił się i zwiesił głowę. Potem szepnął, wyraźnie zawstydzony:
– Jeśli odzyskasz topór, powiem ci, gdzie ona jest – obiecał.
Druss odchylił się w tył i patrzył długo, uważnie, na chudego starca.
– To niegodne ciebie – zauważył. Kapłan podniósł głowę.
– Wiem. – Rozłożył ręce. – Nie mogę zaproponować ci innej... zapłaty.
– Mógłbym chwycić cię za ten chudy kark i wydusić z ciebie prawdę – rzekł Druss.
– Jednak nie zrobisz tego. Znam cię, Druss.
Wojownik wstał.
– Odzyskam topór – obiecał. – Gdzie się spotkamy?
– Znajdź go, a ja odnajdę ciebie – powiedział mu kapłan.
Siedząc w ciemności, Druss z rozgoryczeniem wspominał swoją pewność siebie. Znajdzie Cajivaka, odzyska topór, a potem Rowenę. Jakie to proste!
Ależ z ciebie głupiec, pomyślał. Swędziała go twarz, a kiedy podrapał się po policzku, trafił brudnym palcem na wrzód. Szczur przebiegł mu po nodze i Druss spróbował go złapać, lecz chybił. Podniósł się na klęczki i dotknął głową zimnego sklepienia.
Zamigotała pochodnia – strażnik szedł korytarzem. Druss przysunął się do kraty judasza i światło oślepiło go na moment. Strażnik, którego twarzy nie mógł dojrzeć, pochylił się i wsunął przez szparę gliniany kubek. Tym razem nie dał mu chleba. Druss podniósł kubek i wypił wodę.
– Widzę, że jeszcze żyjesz – rzekł strażnik głuchym i zimnym głosem. – Myślę, że lord Cajivak zapomniał o tobie. Na bogów, jesteś szczęściarzem. Będziesz mógł przez resztę życia żywić się szczurami.
Druss nie odpowiedział, a tamten mówił dalej:
– Poprzedni mieszkaniec tej celi przeżył pięć lat. Kiedy wyciągnęliśmy go z celi, miał białe włosy i zepsute zęby. Był ślepy i zgarbiony jak starzec. Ciebie czeka to samo.
Druss skupił spojrzenie na blasku, obserwując cień po drugiej stronie korytarza. Strażnik odszedł i światło zgasło. Usiadł na podłodze.
Nie dali mu chleba...
„Będziesz mógł przez resztę życia żywić się szczurami.”
Ogarnęła go fala najczarniejszej rozpaczy.
 
Pahtai wydostała się ze swojego udręczonego chorobą ciała i poczuła, że ból ustaje. Umieram, pomyślała ulatując w powietrze bez obawy, bez cienia strachu, czując jedynie wszechogarniający spokój.
Była noc i paliły się latarnie. Unosząc się tuż pod sufitem, spojrzała na Michanka, siedzącego przy łóżku drobnej kobiety, trzymającego ją za rękę, głaszczącego po suchej od gorączki dłoni i szepczącego słowa miłości. To ja, pomyślała Pahtai, patrząc na kobietę.
– Kocham cię, kocham – szeptał Michanek. – Proszę, nie umieraj!
Był taki zmęczony; Pahtai chciała wyciągnąć do niego ręce. Był jej ostoją i miłością. Wspomniała ten poranek, kiedy ocknęła się w jego domu w Reshie. Pamiętała słońce, zapach jaśminów w ogrodzie i brodatego mężczyznę, który siedział przy niej i którego powinna znać. Jednak we wspomnieniach nie znalazła żadnego śladu po nim. To było takie deprymujące.
– Jak się czujesz? – zapytał.
Jego głos brzmiał znajomo, ale z niczym jej się nie kojarzył. Usiłowała przypomnieć sobie, gdzie go spotkała. Wtedy znów przeżyła wstrząs, nieskończenie silniejszy niż pierwszy.
Straciła pamięć! Całkowicie! Widocznie na jej twarzy odmalowało się zaskoczenie, gdyż mężczyzna pochylił się nad nią i ujął jej dłoń.
– Nie martw się, Pahtai. Byłaś chora, bardzo chora. Teraz już wracasz do zdrowia. Wiem, że mnie nie pamiętasz, ale przypomnisz sobie z czasem. – Odwrócił głowę i powiedział do innego mężczyzny, szczupłego i ciemnoskórego. – Spójrz, to jest Pudri – rzekł Michanek. – On też martwił się o ciebie.
Usiadła i zobaczyła łzy w oczach tamtego.
– Jesteś moim ojcem? – zapytała.
Pokręcił głową.
– Jestem twoim sługą i przyjacielem, Pahtai.
– A ty, panie – powiedziała, spoglądając na Michanka. – Czy jesteś moim... bratem?
Uśmiechnął się.
– Jeśli tego chcesz, to nim będę. Jednak nie, nie jestem twoim bratem. Ani twoim panem. Jesteś wolna, Pahtai.
Wziął ją za rękę i ucałował ją. Poczuła dotyk jego jedwabistej brody.
– A więc jesteś moim mężem?