wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Jowialny, pogodny sześćdziesięciolatek obdarzony głębokim, bogatym basem, przyszedł niosąc ciasteczka prosto z pieca cechowej kuchni i dzbanek świeżego klahu.
— Jaki jest prawdziwy powód tego spotkania, Merelan? — spytał, gdy śpiewaczka gorąco podziękowała mu za poczęstunek i postawiła ciastka i napój na stole. — Tego dnia, gdy ty nie będziesz w stanie zaśpiewać swojej partii w jakiejkolwiek kompozycji Petirona, zrezygnuję z tytułu Mistrza!
— Naprawdę potrzebuję pomocy, Wash — powiedziała pogodnie. — Robie, chodź tu, zobacz, co nam przyniósł Mistrz Washell!
Wezwanie wcale nie było potrzebne. Smakowity zapach ciepłych ciastek napłynął do sąsiedniego pokoju, gdzie chłopiec leżał na brzuchu i kreślił zawijasy na tacy z piaskiem, którą dostał od matki w ramach przygotowań do nauki pisania liter i gam.
— Smacnie pachną — odpowiedział, lekko sepleniąc przez szparę między przednimi mlecznymi zębami. — Smacnie. Dziękuję, Mistsu Wasell.
— Cała przyjemność po mojej stronie, chłopcze. Wszystko odbyło się tak, jak Merelan sobie zaplanowała.
— Tutaj! — powiedziała żywo. — W tym takcie, gdzie tempo tak nagle się zmienia… nie jestem pewna, czy dobrze trzymam rytm. Robie, podaj mi A, dobrze?
Siwe brwi Washella powędrowały wysoko na łysiejące czoło, a oczy zalśniły, gdy Robie wyciągnął flecik z kieszeni spodni i zagrał odpowiednią nutę.
Wtedy Merelan zaśpiewała trudne takty, specjalnie skracając długość jednej całej nuty. Robie potrząsnął głową i wybił palcem prawidłowy rytm.
— Jeśli wiesz, gdzie się pomyliłam, zagraj wszystko tak, jak powinno być — poprosiła go od niechcenia.
Chłopiec zagrał cały takt, a Washell, spoglądając wpierw na matkę, a potem na syna, założył ręce na piersiach. Pochwycił spojrzenie Merelan i ze zrozumieniem pokiwał głową.
— Dziękuję, kochanie. Bardzo dobrze ci wyszło — powiedziała Merelan i pozwoliła chłopcu na drugie ciasteczko. Wetknął flet za pasek spodni i przysiadł na stołeczku, żeby zjeść.
— To prawda, sam bym tego lepiej nie zrobił, młody Robintonie — przyświadczył z powagą Washell. — Doskonale to zagrałeś, chłopcze. Cieszę się, że mama cię ma przy sobie, żebyś pilnował, czy śpiewa w dobrym rytmie. Znasz jeszcze jakieś melodie na flet?
Robie spojrzeniem poprosił matkę o pozwolenie. Kiwnęła głową, więc oblizał okruszki z warg, znów wyciągnął flet, uniósł go do ust i zaczął grać jedną ze swoich ulubionych melodii. Kiedy skończył, znów popatrzył na Merelan.
— Tak, graj dalej — powiedziała, lekko muskając palcami jego włosy.
Mały rzucił spojrzenie Washellowi, który, widząc co się dzieje, przybrał uprzejmy wyraz twarzy. Robinton przymknął oczy i zaczął wariacje, którymi lubił ozdabiać tę melodię.
Washell pochylał coraz niżej głowę na potężną pierś, aż spojrzał wprost na Robintona, który zapomniał o całym świecie, pochłonięty fletem. Jego palce tańczyły, zatrzymywały się, biegały’ po otworach fleciku. Instrument był mały, więc jego dźwięk mógł być ostry i nieprzyjemny, ale dziecko instynktownie kontrolowało oddech i frazę, wydobywając z niego tylko zachwycające słodyczą tony.
Wariacja szła za wariacją, aż zdumiony Washell uniósł głowę i popatrzył na Merelan, całkowicie odprężoną, jakby ten cudowny występ był dla niej codziennością. Nagle umilkł stłumiony odległością śpiew chóru. Merelan natychmiast pochyliła się i dotknęła Robintona, wytrącając go z koncentracji. Malec przybrał niemal buntowniczą minę.
— Świetna muzyka — pochwaliła go od niechcenia. — Nowa, prawda?
— Wymyśliłem to, jak grałem — odpowiedział i nieśmiało popatrzył na Washella. — Jakoś pasowało.