wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Brzydkie wieże i wysokościowce sterczały w niebo butnie jak banda młodych chuliganów, dominowały nad parkiem, miastem i niebem.
Od czasu do czasu przez park przelatywał zimny, wilgotny podmuch wiatru, smagając ich z nagła jak ogon karego konia. Podmuchy były jakby niespokojne i trochę rozdrażnione. W rzeczy samej, całe niebo wydało się Kate długim zaprzęgiem niespokojnych i rozdrażnionych koni, których uprząż trzeszczała i furkotała na wietrze. I wydało jej się jeszcze, że wszystkie postronki biorą początek z jednego centralnego źródła i że to źródło znajduje się tuż obok niej. Napomniała się surowo za absurdalne uleganie sugestiom, ale i tak miała wrażenie, że cała pogoda zebrała się wokół i okrąża ich wyczekująco.
Thor jeszcze raz wyciągnął młot i trzymał go przed sobą w ten sam sposób, jaki zaobserwowała kilka minut wcześniej we własnym mieszkaniu. Obrzucił go pełnym powagi spojrzeniem, potem strzepnął kilka niewidocznych pyłków. Trochę przypominało to zaloty szympansów albo... To właśnie to! - porównanie było dość niezwykłe, ale wyjaśniało, dlaczego poprzednio stała się tak napięta i ostrożna: Thor przypominał jej Jimmy'ego Connorsa, który drobiazgowo sprawdza naciąg żyłek w rakiecie, zanim wykona serw.
Znów podniósł wzrok, wyrzucił ramiona do tyłu, obrócił się raz, drugi i trzeci, kręcąc ciężko w błocie obcasami, aż w końcu z oszałamiającą siłą cisnął młot prosto w niebiosa.
Młot niemal natychmiast zniknął pośród mrocznej mgły. Głęboko między chmurami zamigotały wilgotne błyski, na de nocy znacząc jego drogę długą parabolą. Na najdalszym jej krańcu maleńki, powolny punkcik zawrócił i zawisł, jakby nabierając sił do powrotnej drogi. Kate obserwowała bez tchu, jak maleńka plamka przepełza za kopułą katedry Św. Pawła. Potem przez chwilę wydawała się nieruchoma, spokojnie i niewiarygodnie zawisła w powietrzu, po czym stopniowo, na skalę doprawdy mikroskopową, zaczęła powiększać swe rozmiary, kiedy coraz prędzej leciała ku nim.
A potem nagle zboczyła z drogi, nie kreśląc już na niebie prostej paraboli, zmieniła tor, który teraz przypominał z grubsza obwód gigantycznej wstęgi Móbiusa i powiódł ją wokół wieży telekomunikacyjnej. Raptem młot znów leciał, rozkołysany, ku nim; wystrzelił z mroków nocy z niewiarygodnym ciężarem i pędem, jak tłok w cylindrze światła. Kate zachwiała się na nogach i omal nie runęła półmartwa na ziemię, usuwając mu się z drogi, gdy wtem Thor postąpił krok do przodu i schwytał go z cichym mruknięciem.
Siła wstrząsu udzieliła się ziemi pojedynczym, solidnym dreszczem, po którym młot spoczął nieruchomo w uścisku Thora. Ramię zadrżało lekko i także znieruchomiało.
Kate czuła się oszołomiona. Nie bardzo wiedziała, co się właściwie zdarzyło, ale żywiła cholernie mocne przekonanie, że jak na pierwszą randkę dostarczono jej wrażeń, jakich jej matka z pewnością by nie pochwaliła.
- Czy tak należy robić, żeby dostać się do Asgardu? - zapytała. - Czy tylko się popisujesz?
- Teraz udamy się do Asgardu - odpowiedział.
Podniósł rękę, jakby chciał zerwać jabłko, i wykonał ruch, jakby coś odrobinę, lecz ostro przekręcił. W rzeczywistości przekręcił świat o miliardową miliardowych stopnia. Wszystko przesunęło się, zniknęło na moment, po czym wskoczyło na miejsce jako zupełnie inny świat.
Świat ten był o wiele ciemniejszy i o wiele bardziej zimny. Wiał ostry, kąśliwy wiatr, który każdy oddech zamieniał w knebel. Pod nogami nie mieli już miękkiej trawy pagórka, ale jakiś cuchnący, grząski muł. Cały horyzont zasnuła ciemność, upstrzona tu i ówdzie punkcikami ognisk; tylko na południowym wschodzie widoczna była wielka łuna.
Tam właśnie w nocne niebo godziły szpice potężnych, fantastycznych wież, w płynącym z tysięcy okien blasku migotały wieżyczki i kopuły. Była to budowla, która kpiła sobie z praw rozumu, drwiła z wymogów rzeczywistości i szydziła z nocy.
- To pałac mojego ojca - odezwał się Thor. - Tam jest wielka sala Walhalli, tam właśnie zmierzamy.
Kate miała na końcu języka oświadczenie, że to miejsce wydaje jej się znajome, gdy nagle wiatr przyniósł tętent końskich kopyt. W oddali, pomiędzy nimi a Walhallą, ukazało się niewielkie skupisko migoczących pochodni, które zbliżały się szybko.
Thor jeszcze raz przyjrzał się z zainteresowaniem obuchowi młota, musnął go palcem wskazującym, potarł kciukiem. Potem powoli podniósł wzrok, znów okręcił się raz, drugi i trzeci, aż wreszcie wysiał go w niebo. Lecz tym razem nie wypuścił z prawej dłoni trzonka, a lewym ramieniem mocno obejmował talię Kate.
 
ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIĄTY
 
W najoczywistszy sposób papierosy miały stać się dla Dirka głównym problemem wieczoru.
Przez większą część dnia - z wyjątkiem chwili, kiedy się obudził, i chwili w niedługi czas potem, no i z wyjątkiem chwili, kiedy natknął się na wirującą głowę Geoffreya Ansteya (co zrozumiałe), a także z wyjątkiem chwili, kiedy siedział w pubie z Kate - dosłownie w ogóle nie palił.

v