wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Chavez przesunął broń w prawo, ale zobaczył, że trzeci terrorysta leży już na podłodze w kałuży krwi, tryskającej z czegoś, co jeszcze dwie sekundy temu było jego głową.
— Czysto! — krzyknÄ…Å‚ Chavez.
— Czysto! Czysto! Czysto! — zgodzili siÄ™ pozostali. Loiselle popÄ™dziÅ‚ do tylnego
wyjÅ›cia, Tomlinson za nim. Zanim siÄ™ tam jednak dostali, wyÅ‚oniÅ‚y siÄ™ ubrane na czarno sylwetki McTylera i Pattersona, którzy natychmiast skierowali broÅ„ w sufit. — Czysto!
Chavez przeszedł dalej na lewo, w kierunku okienek kasowych i przeskoczył przez
barierkÄ™, żeby sprawdzić, czy kogoÅ› tam nie ma. Nikogo. — Tu też czysto! Zabezpieczyć teren!
Jeden z zakładników zaczął się podnosić, ale George Tomlinson natychmiast popchnął go
z powrotem na podłogę. Członkowie zespołu rewidowali ich po kolei, ubezpieczani przez
kolegów; w tej chwili nie mieli jeszcze pewności, czy wśród owieczek nie ukrył się jakiś wilk.
Do banku wbiegło kilku policjantów szwajcarskich. Zakładników, którzy zostali już
zrewidowani, popchnięto w ich kierunku. Była to grupka zaszokowanych i oszołomionych
cywilów, którzy wciąż jeszcze nie bardzo zdawali sobie sprawÄ™ z tego, co siÄ™ staÅ‚o. Niektórzy krwawili z uszu lub ze skaleczeÅ„ na twarzach — efekt granatów obezwÅ‚adniajÄ…cych i odÅ‚amków szkÅ‚a.
Loiselle i Tomlinson podnieśli broń, która wypadła z rąk ich ofiar, rozładowali ją i
przewiesili sobie przez ramię. Dopiero wtedy, i to powoli, zaczęli się odprężać.
— Co z tylnymi drzwiami? — spytaÅ‚ Ding Connolly’ego.
— Chodź popatrzeć — zaproponowaÅ‚ byÅ‚y komandos SAS, prowadzÄ…c Dinga na
zaplecze. Paskudna sprawa. Terrorysta prawdopodobnie stał z głową opartą o framugę.
WydawaÅ‚o siÄ™ to logicznym wyjaÅ›nieniem faktu, że teraz gÅ‚owy nigdzie nie byÅ‚o widać. ZwÅ‚oki, które wybuch odrzuciÅ‚ na Å›ciankÄ™ dziaÅ‚owÄ…, nie miaÅ‚y też jednej rÄ™ki, ale druga wciąż Å›ciskaÅ‚a czeski karabin Vzor 58. MateriaÅ‚u wybuchowego byÅ‚o chyba trochÄ™ za dużo — ale Ding nie mógÅ‚
mu mieć tego za złe. W końcu drzwi i framugę wykonano z grubej stali.
— W porzÄ…dku, Paddy, dobra robota.
— DziÄ™kujÄ™, sir. — Na twarzy profesjonalisty pojawiÅ‚ siÄ™ uÅ›miech, ponieważ wiedziaÅ‚, że Å›wietnie wypeÅ‚niÅ‚ postawione przed nim zadanie.

* * *
Kiedy zakładnicy wyszli z banku, na ulicy rozległy się okrzyki radości. Popow pomyślał,
że terroryści, których zwerbował, są już martwymi głupcami. Nie było to dla niego
zaskoczeniem. Szwajcarski oddział antyterrorystyczny dobrze się sprawił, czego zresztą można się było po szwajcarskich policjantach spodziewać. Jeden z nich wyszedł właśnie i zapalał fajkę.
Jakież to szwajcarskie! — pomyÅ›laÅ‚ Popow. Facet prawdopodobnie uprawia dla przyjemnoÅ›ci wspinaczkÄ™ wysokogórskÄ…. Może to on byÅ‚ dowódcÄ…. PodszedÅ‚ do niego jeden z zakÅ‚adników.
— Danke schÅ‘n, danke schÅ‘n! — powiedziaÅ‚ dyrektor banku do Eddie’ego Price’a.
— Bitte sehr, Herr Direktor — odpowiedziaÅ‚ Brytyjczyk, wyczerpujÄ…c na tym caÅ‚Ä… swojÄ… znajomość niemieckiego. Gestem daÅ‚ dyrektorowi znać, by poszedÅ‚ tam, gdzie policja berneÅ„ska zgromadziÅ‚a pozostaÅ‚ych zakÅ‚adników. PomyÅ›laÅ‚, że bardziej niż cokolwiek innego przydaÅ‚aby im siÄ™ teraz ubikacja.
Z banku wyszedÅ‚ Chavez. — No i jak, Eddie?
— MyÅ›lÄ™, że nieźle. — PyknÄ…Å‚ z fajki. — Nic trudnego, naprawdÄ™. Kompletni kretyni.
Wybrać sobie taki bank... — PokrÄ™ciÅ‚ gÅ‚owÄ… i znów pyknÄ…Å‚ z fajki. IRA byÅ‚a o niebo lepsza.

* * *
— Clark.
— Chavez. WidziaÅ‚ pan to w telewizji, panie C?
— WÅ‚aÅ›nie odtwarzamy taÅ›mÄ™, Domingo.
— DostaliÅ›my ich wszystkich czterech. Nie żyjÄ…. Å»adnemu z zakÅ‚adników nic siÄ™ nie
stało, oczywiście oprócz tego, którego zabili na początku. Żadnych strat własnych. Co teraz
robimy, szefie?
— Lećcie do domu na odprawÄ™, chÅ‚opcy. TÄ™cza Sześć, bez odbioru.

v