wszyscy myślą, że to dno. ale na dnie tak nie wieje...

Wu zapewniÅ‚ go, że bÄ™dzie siÄ™ domagaÅ‚, by centrala ONZ w Nowym Jorku przywróciÅ‚a kanaÅ‚y komunikacyjne na Marsa i wstrzymaÅ‚a caÅ‚Ä… akcjÄ™ policyjnÄ…, póki sytuacja nie zostanie ponownie przeanalizowana. PrzyrzekÅ‚ również, że spróbuje wpÅ‚ynąć na to, by odwoÅ‚ano na ZiemiÄ™ wojska konsorcjów ponad-narodowych, chociaż ta ostatnia obietnica – jak pomyÅ›laÅ‚ Frank – byÅ‚a raczej niemożliwa do speÅ‚nienia.
Słońce stało już wysoko od paru godzin, kiedy Frank wysłał ostateczne potwierdzenie na Wegę i zakończył rozmowę. Jeli spał na podłodze. Nadia, cała zesztywniała, wstała i poszła się przejść po parku; chciała się rozejrzeć w pełnym świetle. Musiała przechodzić nad śpiącymi w trawie ludźmi, skupionymi dla zachowania ciepła w grupkach po trzy, cztery osoby. Szwajcarzy ustawili duże kuchnie i rzędy szop przy murze miasta; całość wyglądała jak teren budowy i nagle Nadia odkryła, że na ten widok po twarzy ciekną jej łzy. Ruszyła dalej. Miło było spacerować w jasnym świetle dnia.
W końcu wróciła do biura zarządu miasta. Frank pochylał się nad śpiącą na tapczanie Mają. Patrzył na nią chwilę z obojętnym wyrazem twarzy, potem podniósł na Nadię zamglone zmęczeniem oczy.
– Ona jest naprawdÄ™ wykoÅ„czona.
– Wszyscy jesteÅ›my wyczerpani.
– Masz racjÄ™. Jak tam w Hellas?
– Zatopione.
Potrząsnął głową.
– Sax musi uwielbiać tÄ™ rewolucjÄ™.
– Na poczÄ…tku rzeczywiÅ›cie tak byÅ‚o, co stale zresztÄ… powtarzaÅ‚am. Jednak teraz nawet on chyba uważa, że to wszystko za bardzo wymknęło siÄ™ spod kontroli.
– No tak. – Frank zamknÄ…Å‚ oczy i Nadii przez chwilÄ™ wydawaÅ‚o siÄ™, że zasnÄ…Å‚. – Przykro mi z powodu Arkadego – odezwaÅ‚ siÄ™ w koÅ„cu.
– Wiem.
Znów zapadło milczenie.
– Maja wyglÄ…da teraz jak dziewczynka.
– Może trochÄ™. – Prawda byÅ‚a jednak taka, że Nadia nigdy nie widziaÅ‚a, by Maja wyglÄ…daÅ‚a starzej. Wszyscy dobiegali osiemdziesiÄ…tki i niezależnie od kuracji, którÄ… przechodzili, byli starzy – jeÅ›li nie ciaÅ‚em, to z pewnoÅ›ciÄ… umysÅ‚em.
– Ludzie z Wegi przekazali, że Phyllis i inne osoby z Clarke’a chcÄ… spróbować siÄ™ do nich dostać w rakiecie awaryjnej.
– Czy nie znajdujÄ… siÄ™ przypadkiem poza pÅ‚aszczyznÄ… ekliptyki?
– Teraz tak, ale zamierzajÄ… wejść na orbitÄ™ Jowisza, obrócić siÄ™, a potem dostać tutaj.
– To im zabierze rok albo i dwa, prawda?
– Mniej wiÄ™cej rok. Miejmy nadziejÄ™, że chybiÄ… albo rozbijÄ… siÄ™ o Jowisza. Lub że nie starczy im jedzenia...
– Zdaje mi siÄ™, że nie życzysz najlepiej naszej drogiej przyjaciółce Phyllis.
– To suka. I jest odpowiedzialna za wiÄ™kszość tego caÅ‚ego zamieszania. To ona przyciÄ…gnęła tu wszystkich tych ponad-narodowców, obiecujÄ…c im wszelkie kruszce, jakich tylko zapragnÄ…... UbzduraÅ‚a sobie, że jest królowÄ… Marsa z orszakiem wspierajÄ…cych jÄ… ludzi. PowinnaÅ› jÄ… byÅ‚a widzieć na Clarke’u, jak patrzyÅ‚a na planetÄ™. WyglÄ…daÅ‚a jak maÅ‚y, faÅ‚szywy bożek. WÅ‚asnorÄ™cznie bym jÄ… udusiÅ‚, gdybym tylko mógÅ‚. Å»al mi jedynie, że nie widziaÅ‚em jej, gdy Clarke siÄ™ oderwaÅ‚ i odleciaÅ‚! – ZaÅ›miaÅ‚ siÄ™ cynicznie.
Na ten dźwięk Maja poruszyła się i obudziła. Pomogli jej się podnieść i we trójkę wyszli do parku, aby zdobyć coś do jedzenia. Znaleźli się wśród ludzi w walkerach, którzy kulili się, kaszleli, zacierali ręce i wydmuchiwali mroźne kłęby przypominające białe kulki bawełny. Bardzo niewielu rozmawiało. Frank przyglądał im się zdegustowany, a kiedy dostał tacę z roshti i tabouli, natychmiast pochłonął swój przydział i zaczął rozmawiać po arabsku ze swoim notesikiem komputerowym na nadgarstku.
– MówiÄ…, że Aleks, Jewgienia i Samantha przemierzajÄ… Noctis z moimi przyjaciółmi Beduinami – powiedziaÅ‚ Nadii i Mai, kiedy skoÅ„czyÅ‚ rozmowÄ™.
To byÅ‚a dobra wiadomość. Aleks i Jewgienia – jak sÅ‚yszeli – przebywali ostatnio w Aureum Overlook, bastionie buntowników, który zniszczyÅ‚ wiele orbitujÄ…cych statków ONZ, zanim sam zostaÅ‚ spalony ogniem pocisków z Fobosa. Natomiast o Samancie nikt nic nie sÅ‚yszaÅ‚ od poczÄ…tku wojny, czyli od miesiÄ…ca.
Po południu wszyscy przebywający w mieście przedstawiciele pierwszej setki poszli do północnej bramy Kairu, aby się z nimi przywitać. Północna brama miasta stała na długiej naturalnej pochyłości, biegnącej do jednego z najbardziej na południe wysuniętych kanionów Noctis, rozciągał się więc stąd widok aż na dno kanionu. Na tym właśnie trakcie we wczesnych godzinach popołudniowych pojawiła się karawana roverów. Poruszała się powoli, wzbijając chmury pyłu.

v